h

h

7.08.2020

Rozdział 6


Remus zadrżał pod wpływem chłodnego wiatru. Poranki w Szarym Lesie często nie należały do najcieplejszych, ale nie przypominał sobie, aby wcześniej budziła go pogoda. Przewrócił się na drugi bok i zasłonił twarz dłonią. Co tu tak jasno?, pomyślał z irytacją.
Jego nos wychwycił słabą woń owoców. Remus poczuł głód. Wciąż leżąc, zastanawiał się, czy powinien wstać i coś zjeść, czy jednak woli trochę pospać, ale głośne burczenie w brzuchu pomogło mu w podjęciu decyzji. Podniósł się do pozycji siedzącej i dopiero wtedy otworzył oczy.
A zaraz potem je zamknął.
Oślepił go blask słońca.
Zaraz, słońca?, zdumiał się w myślach. Ponownie spojrzał przed siebie. Rzeczywiście, znajdował się na zewnątrz, leżał na jakiejś niewielkiej polanie. Był nagi i, o Merlinie, ubrudzony krwią. Gwałtownie podniósł się na równe nogi i niemal od razu zgiął się wpół; dały o sobie znać przetrenowane mięśnie. Co do…?
Pełnia, uświadomił sobie nagle. Zaskoczony rozejrzał się uważnie wokół siebie. Nie rozpoznawał miejsca, w którym się znalazł, jednak, kiedy postanowił zwrócić na to uwagę, wyczuł zapach Mary i Sebastiena. Krew, którą był ubrudzony, nie była jego, musiała pochodzić od zwierzęcia.
Nieco skonfundowany usiadł na brzegu strumienia, przy którym się obudził. Prawie nie czuł bólu. Co prawda miał zakwasy praktycznie wszędzie, ale czuł, że jest to wynik intensywnego treningu. Najwidoczniej wilkołak na wolnej przestrzeni postanowił się wyszaleć, a organizm Lupina nie był przyzwyczajony do wielogodzinnego wysiłku.

13.07.2020

Rozdział 5 i pół. Pełnia


Zimno. Zawsze, gdy się budzę, paraliżuje mnie przeraźliwe zimno. Serce wydaje się zastygłe. Rusza dopiero wraz z moją świadomością, leniwie, skurcz za skurczem, minuta po minucie.
Później pojawia się ból. Gwałtownie, niczym bicz, uderzają mnie jego kolejne fale. Łapię oddech, chrapliwy, desperacki. Krew wciąż płynie wolno, wciąż jest mi chłodno, jakbym umierał. Czuję, jak łamią się moje kości, jak pękają stawy, jak skóra rozciąga się gwałtownie, niemal pęka — wdech i wydech, zduszone jęki. Czasami ból jest tak nieznośny, że tracę przytomność. Dzisiaj udaje mi się utrzymać świadomość, chociaż kulę się przy ziemi w agonii. Dopiero po chwili czuję, jak wyrasta mi sierść — zawsze czekam na ten moment, by było mi choć trochę cieplej — zęby rozpychają się w szczęce, krwawią mi dziąsła — wdech i wydech, spokojnie, chociaż mam ochotę wyć. Jeszcze kilka sekund, długich, zbyt długich, zbyt...!
Serce odnajduje właściwy rytm, krew we mnie buzuje, oddech się uspokaja. Obudziłem się znów. Obudziłem się, jestem, żyję, czuję!

12.05.2020

Rozdział 5


Po ponad tygodniu deszczy i burz na niebie znów świeciło słońce. Remus nie miał termometru, ale podejrzewał, że temperatura wzrosła do trzydziestu paru stopni — jakby niemiłosierna pogoda chciała przypomnieć Wielkiej Brytanii, że wciąż trwa lato.
Lupin przetoczył wzrokiem po grupie dzieci, którą miał przed sobą. Ani Jeanne, ani Mary nie odpuściły mu obietnicy, którą złożył przy ognisku. Już następnego dnia próbowały wmanewrować go w nauczanie, ale udało mu się wymówić niewyspaniem po zarwanej na przyjęciu nocy. Argument ten miał jednak ograniczoną datę ważności, ale ulewy działały na jego korzyść.
We wtorek koło południa, kiedy deszcz znów ustał, na Wielkiej Polanie — tak nazywano miejsce, gdzie mieszkała Mary — nagle pojawiło się mnóstwo dzieci. Część była z rodzicami, ale większość przyszła samotnie. Były w różnym wieku. Najmłodsze dziecko prawdopodobnie miało koło sześciu lat, najstarsze prawie dziesięć więcej. Tego Lupin w ogóle się nie spodziewał. Po raz pierwszy zastanowił się, czego właściwie powinien nauczać. Wcześniej wydawało mu się to oczywiste: zaklęcia, eliksiry, trochę zielarstwa, może transmutacja. Tymczasem niektóre dzieci nie potrafiły czytać i pisać. Innym szło to dosyć słabo, bo nie miały materiału do ćwiczeń. Tylko nieliczna grupa, i to raczej nastolatków, była w tym biegła. Różdżkę posiadało może co piąte dziecko, z czego większość pożyczyła je od rodziców specjalnie na czas lekcji. Ta sytuacja była tak odległa od pracy nauczyciela w Hogwarcie, tak inna, że Remus zaczął się zastanawiać, czy doświadczenie nie będzie mu po prostu przeszkadzać. Nie miał pojęcia, czego potrzebują młode wilkołaki w Szarym Lesie. Był przerażony zadaniem, jakie przed nim stało i chyba tylko gryfońskość powstrzymała go przed ucieczką. Wziął wtedy głęboki oddech i spróbował jakoś nakreślić plan działania.

28.04.2020

Rozdział 4


Deszcz robił się coraz bardziej intensywny. Duże, ciężkie krople uderzały w Remusa i młodą dziewczynę, która bawiła się jego różdżką. Szybko przemokli do cna.
— Tak — przyznał powoli Lupin. — To moja różdżka — dodał po chwili.
— Nie wątpię — odrzekła dziewczyna. Zmierzyła mężczyznę czujnym spojrzeniem, obejrzała różdżkę jeszcze raz, a później odrzuciła ją niespodziewanie w kierunku Lupina. Zaskoczony Remus ledwo ją złapał. — Powinieneś uważać, łatwo cię podejść. A różdżki to chodliwy towar…
— Kim jesteś? — spytał Remus, zbliżając się do dziewczyny. Ta wzruszyła ramionami.
— Czy to ważne?
Stali teraz bardzo blisko siebie. Lupin rzucił słabą tarczę, która osłoniła ich ochronnym parasolem, a później dwa zaklęcia suszące. Dziewczyna nie spuszczała z niego wzroku, bezwiednie okręcając kosmyk brązowych włosów wokół palca. Było w niej coś… dzikiego. Remusa mierzyło czujne spojrzenie drapieżnika. Oceniała go, a ponadto wydawała się gotowa zaatakować w każdej chwili.
Nagle obróciła się w stronę jaskini Lupina — niechlujny warkocz, w który związała włosy, minął twarz Remusa zaledwie o cal. Zmarszczyła nos, jakby wyczuła jakiś nieprzyjemny zapach.
— Macdonald wróciła. Z Leignem. Chyba powinieneś iść — oznajmiła sucho. Bez namysłu wyszła spod magicznego parasola i zaczęła oddalać się w głąb lasu.
— Hej, zaczekaj! — krzyknął za nią Remus, wciąż nieco oszołomiony zaistniałą sytuacją. — Jak masz na imię?
Dziewczyna odwróciła się, by spojrzeć w jego kierunku. Zdążyła już ponownie przemoknąć, włosy przykleiły jej się do twarzy i szyi, błękitny podkoszulek do ciała, a buty oblepiło błoto. Zawahała się, niepewna, czy w ogóle ma po co się przedstawiać.

20.04.2020

Rozdział 3


Remus był oszołomiony. Podchodząc do skały, dostrzegał coraz więcej szczegółów. W jednej z dziur, które znajdowały się dość wysoko, ktoś siedział, wesoło machając nogami. O kamienną powierzchnię w wielu miejscach opierały się drewniane drabiny. Lupin zauważył, że któreś z wejść do jaskini zasłonięte jest narzutą z wizerunkiem Johna Lennona, a na innym wisi plakat Armat z Chudley. Na wysokości około dziewięciu jardów w skale zamontowano najprawdziwsze drzwi z kołatką.
Mary poprowadziła Remusa do swojego mieszkania. Wejście znajdowało się jakieś cztery stopy nad ziemią, przysłonięte różowym kocem. Kobieta zaczepiła prawą stopę o wyżłobienie w skale, podciągnęła się, trzymając brzegu dziury, i weszła do środka.
— No chodź! — krzyknęła już z wewnątrz.
Remus spojrzał niepewnie na swój kufer, który do tej pory ciągnął po ziemi. Był cały zakurzony od leśnej ściółki i porysowany przez szyszki oraz korzenie.
— Remus! — ponagliła go Mary, chociaż minęła ledwie sekunda czy dwie.
Wingardium Leviosa — szepnął Lupin, a kufer uniósł się z ziemi. Remus ręką odchylił koc z wejścia, aby nie pobrudzić go zanadto, i przelewitował bagaż do środka. Potem wspiął się i również wszedł.
Nie wiedział, czego powinien spodziewać się po mieszkaniu w jaskiniach, ale na pewno nie spodziewał się... tego. Na podłodze znajdował się ogromny, puszysty dywan w kolorze turkusu. Naprzeciw niego, oparte o ścianę, leżały dwa fotele-worki o jadowicie fioletowej barwie. Na nich i wszędzie wokół rozrzuconych było kilkanaście ozdobnych poduszek we wszystkich możliwych wzorach i kolorach. Między nimi stał drewniany stoliczek, zarzucony stertą nieprzeczytanych listów. Pomieszczenie rozświetlał ogień z pochodni, a ściany ozdobione były zdjęciami z Hogwartu — na co najmniej trzech Lupin zauważył siebie — pocztówkami i plakatami.

11.04.2020

Rozdział 2

Remus pakował się w zasadzie od wczoraj, zastanawiając się nad zasadnością spakowania do kufra każdego kolejnej rzeczy. Na początku w każdym pokoju segregował przedmioty na te konieczne do wzięcia, te, których wzięcie wypadałoby rozważyć i te, które raczej mu się nie przydadzą, ale z jakiegoś powodu o nich pomyślał. Tyle tylko, że wciąż nie wiedział, na co dokładnie się pisze.
Mary odesłała mu listę potrzebnych rzeczy bardzo szybko. Zasugerowała też, że powinien przyjechać na tyle wcześnie przed sierpniową pełnią, aby zdążyć przynajmniej oswoić się z nowym środowiskiem, dlatego Lupin zaczął pakować się już dzień po urodzinach Harry’ego. Cieszył się, że mógł go odwiedzić, chociaż nie przyniósł na jego przyjęcie zbyt dobrych wieści. Harry powinien móc spędzić chociaż jeden dzień w roku bez nękających go trosk.
Cóż poradzić, westchnął w myślach Remus. Harry był wplątany w tę wojnę niemal od samego początku i był tylko jeden sposób, żeby go od tego uwolnić: pokonać Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. A do tego i ja w końcu zacznę dokładać swoje cegiełki, pocieszył się Lupin. Znosił właśnie do salonu wszystkie książki, które rozpatrywał w kontekście wyjazdu. Pomyślał, że kiedy będzie miał przed sobą kufer, łatwiej będzie mu podjąć decyzję.
Rozłożył wszystkie książki na drewnianym stole. „Zielarstwo praktyczne — tom 2, lasy i puszcze” wydawało się oczywistą pozycją. Ale czy będę chodził po lesie i zbierał zioła?, zastanawiał się. Chociaż... niektóre mogą się przydać. Na pewno nie zaszkodzi. Ciężka księga wylądowała w kufrze. Po nieco dłuższym zastanowieniu w ślad za nią podążyło kilka książek eliksirycznych, w tym podręcznik do zaawansowanych eliksirów z siódmej klasy. Było tam kilka średniozaawansowanych przepisów na eliksiry lecznicze, które powinien prawidłowo uwarzyć, a zawsze warto mieć kilka takich fiolek na stanie.

2.04.2020

Rozdział 1

 Przez uśpioną uliczkę londyńskiego przedmieścia przejechał pierwszy tego dnia samochód, burząc ciszę poranka miarowym warkotem silnika. Słońce, które już dawno wychyliło się znad horyzontu, powoli rozgrzewało ciężkie powietrze. Lipcowy żar zaczął wlewać się do domów przez uchylone okna i otwarte drzwi werandowe. Mieszkańcy budzili się ze snu.
Remus drgnął, poczuwszy na sobie ciepłe słoneczne promienie. Powoli odzyskiwał świadomość po wczorajszej pełni. Głowa pulsowała nieznośnym bólem, gardło miał wyschnięte. Wziął głęboki oddech i spróbował podnieść się z kamiennej posadzki piwnicy, zachwiał się i upadł na kolana.
— Szlag — warknął, czy raczej spróbował. Nie mógł wydać z siebie żadnego odgłosu.
Odczekał trzy minuty, w czasie których coraz więcej części jego ciała zaczynało go boleć, i ponownie spróbował wstać. Zachwiał się znów. Podparł się o ścianę i utrzymał równowagę. Zakręciło mu się w głowie.
Była to jego druga pełnia od czasu śmierci Syriusza i, jeśli to w ogóle możliwe, czuł się gorzej niż miesiąc wcześniej.
Doczłapanie się do drzwi zajęło mu dziesięć minut. Zaklęcia, którymi obwarował piwnicę, trzymały mocno. Westchnął. Nie sądził, by szybko udało mu się odzyskać głos, a nie miał siły na niewerbalną magię.