Remus zadrżał pod wpływem chłodnego
wiatru. Poranki w Szarym Lesie często nie należały do najcieplejszych, ale nie
przypominał sobie, aby wcześniej budziła go pogoda. Przewrócił się na drugi bok
i zasłonił twarz dłonią. Co tu tak jasno?, pomyślał z irytacją.
Jego nos wychwycił słabą woń owoców.
Remus poczuł głód. Wciąż leżąc, zastanawiał się, czy powinien wstać i coś
zjeść, czy jednak woli trochę pospać, ale głośne burczenie w brzuchu pomogło mu
w podjęciu decyzji. Podniósł się do pozycji siedzącej i dopiero wtedy otworzył
oczy.
A zaraz potem je zamknął.
Oślepił go blask słońca.
Zaraz, słońca?, zdumiał się w
myślach. Ponownie spojrzał przed siebie. Rzeczywiście, znajdował się na zewnątrz,
leżał na jakiejś niewielkiej polanie. Był nagi i, o Merlinie, ubrudzony
krwią. Gwałtownie podniósł się na równe nogi i niemal od razu zgiął się wpół;
dały o sobie znać przetrenowane mięśnie. Co do…?
Pełnia, uświadomił sobie nagle.
Zaskoczony rozejrzał się uważnie wokół siebie. Nie rozpoznawał miejsca, w
którym się znalazł, jednak, kiedy postanowił zwrócić na to uwagę, wyczuł zapach
Mary i Sebastiena. Krew, którą był ubrudzony, nie była jego, musiała pochodzić
od zwierzęcia.
Nieco skonfundowany usiadł na brzegu
strumienia, przy którym się obudził. Prawie nie czuł bólu. Co prawda miał
zakwasy praktycznie wszędzie, ale czuł, że jest to wynik intensywnego treningu.
Najwidoczniej wilkołak na wolnej przestrzeni postanowił się wyszaleć, a
organizm Lupina nie był przyzwyczajony do wielogodzinnego wysiłku.