h

h

2.04.2020

Rozdział 1

 Przez uśpioną uliczkę londyńskiego przedmieścia przejechał pierwszy tego dnia samochód, burząc ciszę poranka miarowym warkotem silnika. Słońce, które już dawno wychyliło się znad horyzontu, powoli rozgrzewało ciężkie powietrze. Lipcowy żar zaczął wlewać się do domów przez uchylone okna i otwarte drzwi werandowe. Mieszkańcy budzili się ze snu.
Remus drgnął, poczuwszy na sobie ciepłe słoneczne promienie. Powoli odzyskiwał świadomość po wczorajszej pełni. Głowa pulsowała nieznośnym bólem, gardło miał wyschnięte. Wziął głęboki oddech i spróbował podnieść się z kamiennej posadzki piwnicy, zachwiał się i upadł na kolana.
— Szlag — warknął, czy raczej spróbował. Nie mógł wydać z siebie żadnego odgłosu.
Odczekał trzy minuty, w czasie których coraz więcej części jego ciała zaczynało go boleć, i ponownie spróbował wstać. Zachwiał się znów. Podparł się o ścianę i utrzymał równowagę. Zakręciło mu się w głowie.
Była to jego druga pełnia od czasu śmierci Syriusza i, jeśli to w ogóle możliwe, czuł się gorzej niż miesiąc wcześniej.
Doczłapanie się do drzwi zajęło mu dziesięć minut. Zaklęcia, którymi obwarował piwnicę, trzymały mocno. Westchnął. Nie sądził, by szybko udało mu się odzyskać głos, a nie miał siły na niewerbalną magię.
Powoli osunął się po ścianie na podłogę. Wziął kilka głębokich oddechów i spróbował zwilżyć suche gardło śliną. Wsłuchał się w bicie swojego serca — wciąż było szybsze niż ludzkie.
Finite Incantantem — szepnął na próbę i skrzywił się, słysząc swój zachrypnięty głos.
Przełknął ślinę, skrzywił się znowu i powoli wstał. Już za trzecim razem udało mu się otworzyć drzwi piwnicy. Powoli przeszedł przez hol, podpierając się ręką o ścianę, aż dotarł do kuchni, w której czekała przygotowana wcześniej woda. Haustem wypił szklankę, potem drugą, a trzecią wysączył. Umysł mu się rozjaśniał.
— Chyba — chrypnął, odchrząknął, i zaczął jeszcze raz: — Chyba już mogę normalnie mówić.
Nalał sobie czwartą szklankę wody, oparł się o blat szafki i przymknął oczy. Nie pamiętał, kiedy ostatnio znosił przemiany tak źle. Po śmierci Jamesa? Chyba nie. Nawet wtedy nie było tak źle. Wtedy zawalił mu się cały świat, zniknęło wszystko, co kochał, a jednak było lepiej. Był młody, miał przed sobą całe życie, nadzieję...
Teraz nie miał nic.
Niechętnie dopił wodę, ułożył szklankę na szczycie brudnych naczyń, które piętrzyły się w zlewie i wyszedł z kuchni. Odzyskawszy kontrolę nad własnymi myślami, powoli odzyskiwał też kontrolę nad ciałem. Udało mu się dojść do łazienki bez utraty równowagi, co było pewnym sukcesem. Napełniony szczątkową dumą odkręcił w wannie kurek z zimną wodą, a potem przejrzał się w lustrze.
Błąd, pomyślał, duży błąd. Wyglądał, nie przymierzając, koszmarnie. Potargane włosy, przekrwione, opuchnięte oczy, trupio-blada cera. Gdyby Syriusz go teraz zobaczył...
Stop. Nie myśleć o Syriuszu.
Wszedł do wanny. Zanurzył się w zimnej wodzie. Lodowata kąpiel od zawsze przynosiła ukojenie zmaltretowanemu ciału i skołatanym nerwom. Puls powoli zwalniał — w ciągu godziny powinien osiągnąć ludzkie tempo.
Po chwili Remus sięgnął po gąbkę i zaczął delikatnie szorować swoje ciało. Woda szybko zabarwiła się na brudno-czerwony kolor, gdy zmywał z siebie zakrzepłą krew i kurz piwnicy. O dziwo nie dorobił się wielu nowych ran, za to otworzyło mu się wiele starych. Jak zawsze.
Ból zelżał i Remus zaczął się relaksować. Przymknął oczy. Najchętniej w ogóle nie wychodziłby dzisiaj z wanny. Mógłby przeleżeć w zimnej wodzie do wieczora, przecież i tak nie musiał nigdzie iść i nic robić...
I gdy już podjął decyzję, że nie zamierza się nigdzie ruszyć ani nic jeść, do małego łazienkowego okienka zaczęła dobijać się płowa sówka. Lupin nigdy wcześniej jej nie widział, co było dosyć dziwne. Mało kto pisał do niego w ostatnim czasie. Właściwie to mało kto pisał do niego przez ostatnie piętnaście lat.
Wysiłki ptaka zmusiły go do wyjścia z wody. Przetarł się ręcznikiem, szybko i niedokładnie, zarzucił na siebie szlafrok i otworzył okienko. Sówka wleciała do łazienki, pohukując radośnie. Zatoczyła koło wokół Remusa, wylądowała na brzegu umywalki i wyciągnęła, niemal tryumfalnie, w jego kierunku nóżkę z przywiązanym do niej świstkiem papieru.
Właśnie się dowiedziałam. Żyjesz? Napisz jak najszybciej. Mary
Lupin otępiały patrzył na liścik od dawnej przyjaciółki. Ich kontakt urwał się wiele lat temu, krótko po tym, jak kobietę pogryzł wilkołak. Można było sądzić, że wspólne doświadczenie jeszcze bardziej ich do siebie zbliży, ale Remus, który nie potrafił zaakceptować własnego wilkołactwa, nie potrafił już porozumieć się z przyjaciółką. Wiedział jedynie, że dość szybko zamieszkała w Szarym Lesie, jedynym miejscu w Wielkiej Brytanii, a nawet w zachodniej części Europy, w którym wilkołaki mogły żyć swobodnie. Nie sięgały tam macki Departamentu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, przynajmniej dopóki nie słychać było o żadnych atakach na sąsiednie mugolskie wioski.
Remus nie miał pojęcia, o co mogło chodzić Mary — czyżby o starcie w Ministerstwie? Przecież to było już wiele tygodni temu, oczywiście mogłaby napisać w tej sprawie, ale nie byłaby aż tak spanikowana.
Lupin zamyślił się; wyszedł z łazienki, a w ślad za nim poleciała mała sówka. Znów zatoczyła wokół niego kilka kręgów, jakby próbując zwrócić na ciebie uwagę. Remus uśmiechnął się i spróbował pogłaskać ptaka w locie. Nie udało mu się, ale pozostawił wiszącą w powietrzu dłoń. Sówka okrążyła go jeszcze raz i usiadła na niej. Zahukała wesoło.
— Długa droga, co, malutka? — zagaił Lupin i wszedł do kuchni, gdzie miał ukrytych trochę sowich przysmaków. Tak na wszelki wypadek. — Jesteś głodna? — spytał, potrząsając wyjętym z szafki słoikiem.
Sówka poderwała się z jego ręki, zahukała jeszcze raz i zanurkowała w dopiero co otwartym słoiku. Remus zaśmiał się. Tak dawno się nie śmiał, właściwie od śmierci...
Stop. Nie myśleć o Syriuszu.
Momentalnie się zasępił. Nieporadnie rozejrzał się po kuchni — w zlewie piętrzyły się naczynia, na parapecie leżał poranny numer Proroka, a na stole liścik od Mary. Mężczyzna westchnął i postanowił zacząć od naczyń. Nienawidził zmywania, dlatego przed pełnią zawsze je sobie odpuszczał, czego po pełni zawsze żałował... A następnego miesiąca robił to samo.
Chłoszczyść! — Machnął różdżką nad zlewem. Wypełnił się pianą i słodkim, kwiatowym zapachem. — Tergeo!
Wspomógłszy się zaklęciami czyszczącymi, zabrał się do zmywania. Każdy kolejny umyty talerz napawał go dumą. Wkrótce dołączyła do niego najedzona sówka. Pohukiwała wesoło i ochlapywała go, rozbryzgując w jego kierunku wodę skrzydełkami. Lupin nie potrafił się nie uśmiechnąć. Towarzystwo niewielkiego ptaka uświadomiło mu, jak bardzo samotny się czuł. Dumbledore, Moody, Shacklebolt, Tonks, do nich wszystkich mógł się zwrócić, oczywiście, porozmawiać, ale... Oni wiedzieli. Też brakowało im Syriusza. Rozmawiali o nim i wspólnie poklepywali się po plecach, a Lupin nie mógł tego znieść. Próbował, na początku próbował. Wyparł swoją rozpacz i chciał pomóc Tonks, a w końcu żałoba dopadła i jego. W ciągu ostatnich tygodni był na ledwie kilku spotkaniach Zakonu i to tylko tych, na których o obecność poprosił go Albus. Przychodził na zebrania ostatni i wychodził pierwszy. Zamknął się w swoim domku na przedmieściach.
Niezbyt przyjemne przemyślenia zakończyło umycie ostatniej szklanki. Remus spojrzał na suszące się naczynia z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, a później sięgnął po gazetę.
Atak wilkołaków w Londynie. Interwencja Aurorów!
Podczas nocnej pełni w Londynie doszło do ataku wilkołaków w dzielnicy Soho. Atak nastąpił w okolicach 2 w nocy, niespełna pół godziny później na miejscu pojawili się aurorzy. Zabito trzy bestie, jedną raniono. Wciąż nie została potwierdzona tożsamość wilkołaka. Nie ustalono, ile stworzeń brało udział w ataku. Nasz informator przekonuje, że żaden z aurorów nie został ugryziony, ale poraniona została osoba postronna. Szpital Świętego Munga odmawia komentarza w tej sprawie. Więcej na stronie czwartej!
Remus przełknął ślinę. Czyżby to miała na myśli Mary? Przerzucił stronę i znalazł ciąg dalszy artykułu. Znaczną jego część stanowiło szczegółowe wypunktowanie, dlaczego wilkołaki należy wytępić ze społeczeństwa, znalazła się tam też krótka relacja naocznego świadka i wypowiedź podsekretarza Departamentu Kontroli, który przekonywał, że opracowywane są nowe obostrzenia dla wilkołaków, a podejrzewanym o organizację ataku jest Fenrir Greyback, prawdopodobnie współpracujący z Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Lupin skrzywił się. Odrobina dobrego nastroju, w jaki wprawiła go zimna kąpiel i niespodziewane towarzystwo sówki, uleciała. Niechętnie spojrzał na świstek od dawnej przyjaciółki.
W Szarym Lesie obostrzenia nie obowiązują.
Podjął decyzję.

***

Nie minęły nawet trzy dni, a Remus zdążył pożałować liściku wysłanego do Mary pod wpływem chwili. Przecież z jakiegoś powodu przez kilkanaście ostatnich lat nigdy nie pomyślał o zamieszkaniu w Szarym Lesie, nie był nawet w stanie odwiedzić tam przyjaciółki. W głowie miał tylko strzępy informacji o tym miejscu, których nigdy nie miał okazji, czy raczej chęci, weryfikować. Oczami wyobraźni widział ludzi śpiących w szałasach, noszących futra i naszyjniki z wilczych kłów, tańczących wokół ogniska do rytmu bębnów. Zdawał sobie sprawę z tego, że to irracjonalna wizja... A przynajmniej miał taką nadzieję.
Bił się z myślami – z jednej strony nie mógł wytrzymać w Londynie i nie był w stanie pomagać Zakonowi w żaden sposób. Z drugiej bał się tak ogromnej zmiany w życiu. Podporządkowania się tej części siebie, której nienawidził i nie potrafił zaakceptować. To było dla niego zbyt dużo, po prostu się bał.
Taki ze mnie dzielny Gryfon, prychnął w myślach, gdy po raz kolejny analizował swoją sytuację. Z każdą kolejną godziną spędzoną na rozmyślaniach utwierdzał się w przekonaniu, że powinien wyjechać i że nie jest na to gotowy. Irytowało go to.
— Powinienem dać sobie kilka dni spokoju. — Zadecydował i powiedział to na głos, żeby postanowienie nabrało mocy sprawczej. — Wrócę do tej sprawy za kilka dni — dodał.
Zadowolony z siebie postanowił przygotować obiad. Z kuchennej szafki wyciągnął ryż i rzucił woreczek na kuchenny stół. Co prawda do steku, który marynował się w lodówce, lepiej pasowałyby frytki, ale zapomniał kupić ziemniaków. A co on właściwie jadłby w Szarym Lesie, grzyby i poziomki? Taka dieta zdecydowanie nie była dla niego, nie powinien o tym w ogóle myśleć.
— I to chyba tyle w kwestii kilku dni spokoju — mruknął do siebie, wyciągając stek z lodówki. Westchnął. Czuł, że organizacja jego własnego życia staje się dla niego problemem.
Olej zaskwierczał głośno, gdy Lupin wrzucił stek na patelnię. W powietrze wzbił się smakowity zapach.
Przecież raczej mają tam mięso, zawyrokował Remus, doglądając ryżu. Ale lodówki? Przecież by się zepsuło... Przewrócił stek na drugą stronę. A może zaklęcia konserwujące? Ale one zabierają cały smak... A może jednak mają lodówki? Zdjął stek z patelni i spojrzał na zegar. Dochodziła czwarta. Na kanale magicznego radia zaraz powinny zacząć się popołudniowe wiadomości. Lupin włączył i ustawił odbiornik — akurat leciały przeboje Fatalnych Jędz — a potem zabrał się do jedzenia.
— Witamy was w popołudniowym wydaniu Mag-Wieści w Czar-Radiu! — odezwał się po chwili głos prowadzącego. — Dzisiejsze wiadomości znów rozpoczynamy od apelu Ministerstwa Magii o przesłanie każdej dostępnej informacji o aktualnym miejscu pobytu zbiegłej z Azkabanu Bellatriks Lestrange, a także, coś nowego, znanego wilkołaka Fenrira Greybacka, podejrzewanego o zorganizowanie wilkołaczego ataku w Londynie. Ministerstwo prosi nas wszystkich o obywatelską postawę w trudnych czasach wojny!
Lupin westchnął. Swego czasu Mag-Wieści, a także każda inna audycja Czar-Radia rozpoczynała się od wezwania do podzielenia się każdą informacją o miejscu pobytu Syriusza Blacka. Pewnie nadal by tak było, gdyby Niewymowni po zajściu w Departamencie Tajemnic nie zbadali dogłębnie każdego umieszczonego tam artefaktu. Knot mógł odhaczyć sobie Syriusza z listy problemów do rozwiązania i widać było, że napawało go to radością. Nawet mimo konieczności opublikowania oficjalnego pośmiertnego uniewinnienia. Przynajmniej dopóki nie zmuszono go do rezygnacji.
Dalsza część wiadomości nic nie wniosła. Informowano o nowych zasadach bezpieczeństwa, przypomniano, że Szpital świętego Munga wciąż nie udzielił żadnych informacji o stanie zdrowia świadka ataku, oznajmiono, że przełożone zostają eliminacje do Europejskiego Turnieju Gargulkowego z nieznanych jeszcze powodów. Remus wysłuchał wszystkich informacji, chociaż nie były interesujące, i z bólem serca wziął się za zmywanie.
Czy w Szarym Lesie trzeba zmywać naczynia? Czy tam w ogóle są jakieś naczynia?, rozmyślał, płucząc talerz. Zmywanie przerwał mu powrót płowej sówki. Najwidoczniej Mary już mu odpisała.
Lupin wytarł ręce, wyjął z szafy słoik przysmaków dla sowy i odwiązał liścik od nóżki ptaka, kiedy ten zaczął zajadać. Spodziewał się jakiegoś elaboratu, uwzględniającego wszystko, co powinien ze sobą zabrać i co powinien wiedzieć, ale mylił się. Liścik był niemal tak lakoniczny jak ostatnio.
Cieszę się, ale Greyback tu jest ze swoimi. Na pewno chcesz? Mary
W pierwszym odruchu Remus chciał zawiadomić Dumbledore’a. Potem napisać anonimowy list do Ministerstwa. A potem uświadomił sobie, że zniszczyłby tym ostatni wilkołacki bastion w Zachodniej Europie. Odruchowo zaczął głaskać sówkę, tępo gapiąc się w napisaną wiadomość. Nie wiedział, co myśleć. Nie wiedział, co robić. Nagle każda decyzja wydawała się złą opcją. Wydać Greybacka — to skazać na wygnanie z domu wiele osób. Ilu ludzi mieszkało w Szarym Lesie? Ilu z nich popierało Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, a ilu z nich chciało po prostu wieść normalne życie?
Przecież Ministerstwo w końcu się dowie, pomyślał. Chociaż Syriusza nigdy nie znaleźli. Zasępił się. Czy gdyby tam był, mógłby coś zrobić? Mary napisała, że Greyback przybył ze swoją grupą, co znaczyło, że społeczność zamieszkująca Szary Las na stałe nie identyfikowała się z nimi. Czy przybyli tam tylko po to, aby się ukryć, czy aby zwerbować nowych ludzi? Czy mógłbym cokolwiek z tym zrobić?, myślał. W głębi siebie zaczynał wierzyć w to, że może mógłby coś zdziałać. Wiedział, że żaden inny członek Zakonu Feniksa nie mógłby podjąć się tego zadania. W tym momencie każdy wilkołak, którego mógłby odwieść od wstąpienia w szeregi Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, byłby jego sukcesem.
Ale czy ktokolwiek mnie posłucha?, otrzeźwił się. Przecież jestem dla nich obcy. Nienawidzę tego, czym są. Czym jesteśmy. Zamyślił się. Miał wrażenie że to, co powinno odsunąć jego myśli od ucieczki do Szarego Lasu zadziałało wręcz przeciwnie.
Muszę się spotkać z Dumbledore’em, zadecydował. Nie namyślając się dłużej — chociaż wiedział, że pewnie tego pożałuje — znalazł kawałek pergaminu i zaczął kreślić list. Odpowiedź dostał w ciągu godziny.

***

Hogsmeade latem było dziwnym miejscem. Wiosce brakowało pewnej atmosfery, którą co roku nadawała gruba warstwa śniegu, otulająca domy i sklepy. Zimowe wieczory i poranki, kiedy słońce nie rozświetlało okolicy, nasycone zapachem imbiru i grzanego wina, były niesamowite. Człowiek chłonął sobą każdą cząstkę tego miejsca, czując się, jakby odnalazł krainę dziecięcych marzeń, cieszył się, gdy po raz pierwszy mógł postawić stopę na nienaruszonej jeszcze warstwie śniegu, miał przeogromną wręcz chęć zanurkowania w białym puchu. Teraz, gdy Hogsmeade tonęło w duszącym upale, słońce świeciło ostro ze środka nieba, a w powietrzu unosiła się dziwnie nachalna woń kwiatów, miejsce wyglądało porażająco zwyczajnie. Średniowieczna architektura niewielkich domków nie budziła zachwytu, nęcące wystawami sklepy nie wzbudzały ciekawości. Osada zamarła w gęstym, lipcowym lenistwie.
Remus szedł wolno, ociągając się nieco. Dziwiła go tak szybka odpowiedź od Dumbledore’a, który od czerwca był wyjątkowo zajęty. Ministerstwo nagle zaczęło prosić go o opinie, co rusz trzeba było powstrzymywać coraz bezczelniejsze ataki Śmierciożerców, konieczna była też odpowiednia organizacja nadchodzącego roku szkolnego. Bał się, że spotkanie zorganizowane z dnia na dzień oznacza kolejne złe wieści... Albo dyrektor zechce go terapeutyzować.
Szybko znalazł się w gospodzie. Wnętrze było niemal puste, jedynie przy stole w najciemniejszym kącie dwóch mężczyzn w pelerynach rozmawiało przy butelce whiskey. Lupin spojrzał pytająco na starego barmana, leniwie wycierającego i tak brudne szklanki. Ten skinięciem głowy wskazał Remusowi drzwi po lewej stronie baru, prowadzące do ciasnego gabinetu.
Dyrektor już na niego czekał. Popijał herbatę, chyba jaśminową, sądząc po jej zapachu. Miał na sobie jasnobłękitną szatę. Podkreśla mu kolor oczu, zauważył z przekąsem Lupin.
— Cieszę, że cię widzę, Remusie — Dumbledore wstał zza biurka, by uścisnąć dłoń Lupina. — Widzę, że doszedłeś już do siebie po pełni?
— Tak, dziękuję — odparł Lupin. Wciąż był nieco zawstydzony, gdy dyrektor, gdy ktokolwiek, poruszał ten temat w rozmowie. — Nie spodziewałem się, że tak szybko znajdzie pan dla mnie czas.
Dumbledore zachmurzył się nieco, co utwierdziło Remusa w przekonaniu, że rzeczywiście zdarzyło się coś złego.
— Drogi chłopcze... Zapewne wiesz o ataku wilkołaków w Londynie? — zaczął Dumbledore. Lupin skinął głową. — Obawiam się, że to nie ostatni taki atak. Ministerstwo podejrzewa, a ja, co nieczęste, zgadzam się z nimi, że za tymi napadami stoi Fenrir Greyback. Obawiam się, że nie przemyślałem wcześniej, jak poważnym zagrożeniem w nadchodzącej wojnie mogą być wilkołaki. Dwadzieścia lat temu nie brały czynnego udziału w wojnie, Voldemorta popierały jedynie jednostki... Teraz, nawet jeśli poparcie daje mu sam tylko Greyback, sytuacja jest diametralnie inna.
— Nie wszystkie wilkołaki są pod wodzą Greybacka — zauważył Remus. — Nie wszystkie popierają... Voldemorta.
— Owszem. Nie znam jednak żadnego wilkołaka, który popierałby Ministerstwo — odparł Dumbledore. Remus nie mógł się z nim nie zgodzić. — Obawiam się, że tym razem eskalacja konfliktu nastąpi o wiele szybciej. Voldemort zyskuje poparcie w zastraszającym tempie. Grupy, które wyparły się współpracy z nim przed laty, próbują uratować się przed jego gniewem wyjątkową uległością. Grupy, które ostatnio pozostawały neutralne, zauważyły, że piętnaście lat pokojowych rządów Ministerstwa Magii nie tylko nie poprawiły ich sytuacji, ale w wielu przypadkach znacznie ją pogorszyły. Nie chciałbym formułować mojej prośby, zanim wysłucham ciebie, zainicjowałeś to spotkanie. Niemniej nie ukrywam, że udało mi się zorganizować je tak wcześnie ze względu na plany, o których ostatnio myślałem.
— Proszę mówić. — Zadecydował Lupin. — Mam podejrzenie, że powód naszego spotkania zbiega się z pańską prośbą — wyjaśnił. W oczach Dumbledore’a odbiło się coś nieuchwytnego. Zdziwienie? Troska?
— Drogi chłopcze... Remusie. Muszę prosić cię, abyś udał się do Szarego Lasu. Podejrzewam, że masz tam kogoś, kto mógłby cię wprowadzić? — Lupin ponownie skinął głową. — Podejrzewam, że to właśnie tam ukrywa się teraz Greyback.
Remus starał się wyglądać na zaskoczonego, ale dyrektor chyba za dobrze go znał. Zresztą nigdy nie udało mu się go okłamać.
— Czyli miałem rację — skwitował Dumbledore. — Powinienem się przyzwyczaić, że większość moich domysłów okazuje się prawdą. Podejrzewam też, że znam powody, przez które zdecydowałeś się nie udzielać nikomu tej informacji i podzielam je. Nie zdecydowałem się do tej pory na poinformowanie o tym Ministerstwa Magii. Obawiam się, że ucierpiałoby z tego powodu zbyt wiele istnień ludzkich. Ci, którzy mieszkają w Szarym Lesie od dawna nie są niczemu winni i powinno się ich zostawić w spokoju. Niemniej jednak, potrzebuję, żebyś się tam udał. Nie mam pojęcia, czy uda ci się cokolwiek zdziałać, nie mam pojęcia, czy się tam odnajdziesz i przepraszam cię za to. Aczkolwiek każda dusza, która dzięki tobie oprze się propagandzie Voldemorta jest duszą uratowaną. Czy przyjmiesz na siebie to zadanie?
— Tak — odparł Remus niemal bez namysłu. Tok myśli Dumbledore’a był niesamowicie bliski jego rozumowaniu. — O tym chciałem z panem rozmawiać. Nie jestem w stanie dłużej żyć w Londynie.
Dumbledore skinął głową na znak, że rozumie i upił łyk herbaty.
— To, co się stało, nie powinno mieć miejsca. Chłopcze... Remusie. Wiem, że cierpisz...
Oczywiście, że cierpiał. Stracił ostatnią osobę, która...
Stop. Nie myśleć o Syriuszu.
— Dyrektorze — Lupin przerwał mu. — Naprawdę... nie chcę o tym rozmawiać.
Dumbledore przyjął to spokojnie. Dopił herbatę, poprosił o poinformowane go, kiedy Remus wybierze termin wyjazdu, po czym życzył mu miłego dnia i opuścił gospodę. Lupin posiedział w gabinecie jeszcze chwilę. Gdy stary zegar wybił godzinę czternastą, mężczyzna wyrwał się z letargu. Opuścił gospodę i ruszył w stronę punktu aportacyjnego, ale dość szybko zmienił zdanie. Udał się na pocztę.
Wewnątrz budynku panował przyjemny chłód. Było pusto. Tylko jedno okienko było wolne; siedziała przy nim stosunkowo młoda czarownica.
— Czym mogę służyć? — zapytała, nawet nie spoglądając na klienta.
— Chciałbym wysłać krótki list, bez odpowiedzi, do Anglii. Priorytet — oznajmił.
Kobieta pokiwała głową, sięgnęła po blankiet, odpowiednio go wypisała i podała go Remusowi do podpisu.
— Cztery sykle, dwa knuty. List powinien dotrzeć przed wieczorem. Tam jest papier, proszę wypisać. Przyniosę sowę.
Lupin podziękował jej, zapłacił i usiadł przy stoliku naprzeciw okienka. Sięgnął po przygotowany wycinek pergaminu, wysłużone pocztowe pióro i zaczął pisać.
Mary, przyjeżdżam. Kiedy? Co powinienem wiedzieć? Odeślij własną sową. Remus
Czarownica wróciła po chwili z pięknym puszczykiem. Lupin przywiązał liścik do sowiej nóżki i wyszedł z ptakiem z budynku poczty.
— Adresatką jest Mary Macdonald, Szary Las. Nie czekaj na odpowiedź.
Puszczyk zahukał i odleciał. Remus uśmiechnął się. Nadchodziło nieznane.
Tak więc oto jest, pierwszy rozdział. Opisuje coś, czego we wcześniejszych wersjach nie było — ukazuje powody dyskusji Remusa. Mam nadzieję, że wam się spodoba!
AA

4 komentarze:

  1. No, także tego... Wiesz, że cieszę się, że wracasz z tą historią. Od dawna chcę się dowiedzieć, jak to wszystko się skończy.
    Za ewentualne literówki przepraszam. Kot mi leży przed klawiaturą.
    Serdecznie pozdrawiam,
    Morri
    PS. Piszesz, że szukasz bety i nie zapytałaś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jakoś tak nie wpadło mi to do głowy. Piszę, że leniwie, tak - to znaczy, że chętni muszą stanąć przede mną i wykrzyczeć mi to prosto w twarz :')

      Usuń
  2. Jestem oczarowana i wdzięczna!
    Dobrze znów mieć Remusa na wyciągnięcie ręki.
    Dobrze widzieć znajome osoby w internecie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano dobrze, brakowało nam Ciebie! Mam nadzieję, że Ty też zostaniesz na wyciągnięcie ręki :')

      Usuń