Przez uśpioną uliczkę
londyńskiego przedmieścia przejechał pierwszy tego dnia samochód,
burząc ciszę poranka miarowym warkotem silnika. Słońce, które
już dawno wychyliło się znad horyzontu, powoli rozgrzewało
ciężkie powietrze. Lipcowy żar zaczął wlewać się do domów
przez uchylone okna i otwarte drzwi werandowe. Mieszkańcy budzili
się ze snu.
Remus drgnął,
poczuwszy na sobie ciepłe słoneczne promienie. Powoli odzyskiwał
świadomość po wczorajszej pełni. Głowa pulsowała nieznośnym
bólem, gardło miał wyschnięte. Wziął głęboki oddech i
spróbował podnieść się z kamiennej posadzki piwnicy, zachwiał
się i upadł na kolana.
—
Szlag — warknął, czy raczej spróbował. Nie mógł wydać z
siebie żadnego odgłosu.
Odczekał
trzy minuty, w czasie których coraz więcej części jego ciała
zaczynało go boleć, i ponownie spróbował wstać. Zachwiał się
znów. Podparł się o ścianę i utrzymał równowagę. Zakręciło
mu się w głowie.
Była
to jego druga pełnia od czasu śmierci Syriusza i, jeśli to w ogóle
możliwe, czuł się gorzej niż miesiąc wcześniej.
Doczłapanie
się do drzwi zajęło mu dziesięć minut. Zaklęcia, którymi
obwarował piwnicę, trzymały mocno. Westchnął. Nie sądził, by
szybko udało mu się odzyskać głos, a nie miał siły na
niewerbalną magię.
—
Finite Incantantem —
szepnął na próbę i skrzywił się, słysząc swój zachrypnięty
głos.
Przełknął
ślinę, skrzywił się znowu i powoli wstał. Już za trzecim razem
udało mu się otworzyć drzwi piwnicy. Powoli przeszedł przez hol,
podpierając się ręką o ścianę, aż dotarł do kuchni, w której
czekała przygotowana wcześniej woda. Haustem wypił szklankę,
potem drugą, a trzecią wysączył. Umysł mu się rozjaśniał.
—
Chyba — chrypnął, odchrząknął, i zaczął jeszcze raz: —
Chyba już mogę normalnie mówić.
Nalał
sobie czwartą szklankę wody, oparł się o blat szafki i przymknął
oczy. Nie pamiętał, kiedy ostatnio znosił przemiany tak źle. Po
śmierci Jamesa? Chyba nie. Nawet wtedy nie było tak źle. Wtedy
zawalił mu się cały świat, zniknęło wszystko, co kochał, a
jednak było lepiej. Był młody, miał przed sobą całe życie,
nadzieję...
Teraz
nie miał nic.
Niechętnie
dopił wodę, ułożył szklankę na szczycie brudnych naczyń, które
piętrzyły się w zlewie i wyszedł z kuchni. Odzyskawszy kontrolę
nad własnymi myślami, powoli odzyskiwał też kontrolę nad ciałem.
Udało mu się dojść do łazienki bez utraty równowagi, co było
pewnym sukcesem. Napełniony szczątkową dumą odkręcił w wannie
kurek z zimną wodą, a potem przejrzał się w lustrze.
Błąd,
pomyślał, duży błąd. Wyglądał, nie
przymierzając, koszmarnie. Potargane włosy, przekrwione, opuchnięte
oczy, trupio-blada cera. Gdyby Syriusz go teraz zobaczył...
Stop.
Nie myśleć o Syriuszu.
Wszedł
do wanny. Zanurzył się w zimnej wodzie. Lodowata kąpiel od zawsze
przynosiła ukojenie zmaltretowanemu ciału i skołatanym nerwom.
Puls powoli zwalniał — w ciągu godziny powinien osiągnąć
ludzkie tempo.
Po
chwili Remus sięgnął po gąbkę i zaczął delikatnie szorować
swoje ciało. Woda szybko zabarwiła się na brudno-czerwony kolor,
gdy zmywał z siebie zakrzepłą krew i kurz piwnicy. O dziwo nie
dorobił się wielu nowych ran, za to otworzyło mu się wiele
starych. Jak zawsze.
Ból
zelżał i Remus zaczął się relaksować. Przymknął oczy.
Najchętniej w ogóle nie wychodziłby dzisiaj z wanny. Mógłby
przeleżeć w zimnej wodzie do wieczora, przecież i tak nie musiał
nigdzie iść i nic robić...
I
gdy już podjął decyzję, że nie zamierza się nigdzie ruszyć ani
nic jeść, do małego łazienkowego okienka zaczęła dobijać się
płowa sówka. Lupin nigdy wcześniej jej nie widział, co było
dosyć dziwne. Mało kto pisał do niego w ostatnim czasie. Właściwie
to mało kto pisał do niego przez ostatnie piętnaście lat.
Wysiłki
ptaka zmusiły go do wyjścia z wody. Przetarł się ręcznikiem,
szybko i niedokładnie, zarzucił na siebie szlafrok i otworzył
okienko. Sówka wleciała do łazienki, pohukując radośnie.
Zatoczyła koło wokół Remusa, wylądowała na brzegu umywalki i
wyciągnęła, niemal tryumfalnie, w jego kierunku nóżkę z
przywiązanym do niej świstkiem papieru.
Właśnie się
dowiedziałam. Żyjesz? Napisz jak najszybciej. Mary
Lupin
otępiały patrzył na liścik od dawnej przyjaciółki. Ich kontakt
urwał się wiele lat temu, krótko po tym, jak kobietę pogryzł
wilkołak. Można było sądzić, że wspólne doświadczenie jeszcze
bardziej ich do siebie zbliży, ale Remus, który nie potrafił
zaakceptować własnego wilkołactwa, nie potrafił już porozumieć
się z przyjaciółką. Wiedział jedynie, że dość szybko
zamieszkała w Szarym Lesie, jedynym miejscu w Wielkiej Brytanii, a
nawet w zachodniej części Europy, w którym wilkołaki mogły żyć
swobodnie. Nie sięgały tam macki Departamentu Kontroli nad
Magicznymi Stworzeniami, przynajmniej dopóki nie słychać było o
żadnych atakach na sąsiednie mugolskie wioski.
Remus
nie miał pojęcia, o co mogło chodzić Mary — czyżby o starcie w
Ministerstwie? Przecież to było już wiele tygodni temu, oczywiście
mogłaby napisać w tej sprawie, ale nie byłaby aż tak spanikowana.
Lupin
zamyślił się; wyszedł z łazienki, a w ślad za nim poleciała
mała sówka. Znów zatoczyła wokół niego kilka kręgów, jakby
próbując zwrócić na ciebie uwagę. Remus uśmiechnął się i
spróbował pogłaskać ptaka w locie. Nie udało mu się, ale
pozostawił wiszącą w powietrzu dłoń. Sówka okrążyła go
jeszcze raz i usiadła na niej. Zahukała wesoło.
—
Długa droga, co, malutka? — zagaił Lupin i wszedł do kuchni,
gdzie miał ukrytych trochę sowich przysmaków. Tak na wszelki
wypadek. — Jesteś głodna? — spytał, potrząsając wyjętym z
szafki słoikiem.
Sówka
poderwała się z jego ręki, zahukała jeszcze raz i zanurkowała w
dopiero co otwartym słoiku. Remus zaśmiał się. Tak dawno się nie
śmiał, właściwie od śmierci...
Stop.
Nie myśleć o Syriuszu.
Momentalnie
się zasępił. Nieporadnie rozejrzał się po kuchni — w zlewie
piętrzyły się naczynia, na parapecie leżał poranny numer
Proroka, a na stole liścik od Mary. Mężczyzna westchnął i
postanowił zacząć od naczyń. Nienawidził zmywania, dlatego przed
pełnią zawsze je sobie odpuszczał, czego po pełni zawsze
żałował... A następnego miesiąca robił to samo.
—
Chłoszczyść! — Machnął różdżką nad zlewem. Wypełnił
się pianą i słodkim, kwiatowym zapachem. — Tergeo!
Wspomógłszy
się zaklęciami czyszczącymi, zabrał się do zmywania. Każdy
kolejny umyty talerz napawał go dumą. Wkrótce dołączyła do
niego najedzona sówka. Pohukiwała wesoło i ochlapywała go,
rozbryzgując w jego kierunku wodę skrzydełkami. Lupin nie potrafił
się nie uśmiechnąć. Towarzystwo niewielkiego ptaka uświadomiło
mu, jak bardzo samotny się czuł. Dumbledore, Moody, Shacklebolt,
Tonks, do nich wszystkich mógł się zwrócić, oczywiście,
porozmawiać, ale... Oni wiedzieli. Też brakowało im
Syriusza. Rozmawiali o nim i wspólnie poklepywali się po plecach, a
Lupin nie mógł tego znieść. Próbował, na początku próbował.
Wyparł swoją rozpacz i chciał pomóc Tonks, a w końcu żałoba
dopadła i jego. W ciągu ostatnich tygodni był na ledwie kilku
spotkaniach Zakonu i to tylko tych, na których o obecność poprosił
go Albus. Przychodził na zebrania ostatni i wychodził pierwszy.
Zamknął się w swoim domku na przedmieściach.
Niezbyt
przyjemne przemyślenia zakończyło umycie ostatniej szklanki. Remus
spojrzał na suszące się naczynia z poczuciem dobrze spełnionego
obowiązku, a później sięgnął po gazetę.
Atak wilkołaków
w Londynie. Interwencja Aurorów!
Podczas nocnej pełni
w Londynie doszło do ataku wilkołaków w dzielnicy Soho. Atak
nastąpił w okolicach 2 w nocy, niespełna pół godziny później
na miejscu pojawili się aurorzy. Zabito trzy bestie, jedną raniono.
Wciąż nie została potwierdzona tożsamość wilkołaka. Nie
ustalono, ile stworzeń brało udział w ataku. Nasz informator
przekonuje, że żaden z aurorów nie został ugryziony, ale
poraniona została osoba postronna. Szpital Świętego Munga odmawia
komentarza w tej sprawie. Więcej na stronie czwartej!
Remus
przełknął ślinę. Czyżby
to miała na myśli Mary?
Przerzucił stronę i znalazł ciąg dalszy artykułu. Znaczną jego
część stanowiło szczegółowe wypunktowanie, dlaczego wilkołaki
należy wytępić ze społeczeństwa, znalazła się tam też krótka
relacja naocznego świadka i wypowiedź podsekretarza Departamentu
Kontroli, który przekonywał, że opracowywane są nowe obostrzenia
dla wilkołaków, a podejrzewanym o organizację ataku jest Fenrir
Greyback, prawdopodobnie współpracujący z Tym, Którego Imienia
Nie Wolno Wymawiać. Lupin skrzywił się. Odrobina dobrego nastroju,
w jaki wprawiła go zimna kąpiel i niespodziewane towarzystwo sówki,
uleciała. Niechętnie spojrzał na świstek od dawnej przyjaciółki.
W
Szarym Lesie obostrzenia nie obowiązują.
Podjął decyzję.
***
Nie minęły nawet trzy dni, a Remus zdążył pożałować liściku
wysłanego do Mary pod wpływem chwili. Przecież z jakiegoś powodu
przez kilkanaście ostatnich lat nigdy nie pomyślał o zamieszkaniu
w Szarym Lesie, nie był nawet w stanie odwiedzić tam przyjaciółki.
W głowie miał tylko strzępy informacji o tym miejscu, których
nigdy nie miał okazji, czy raczej chęci, weryfikować. Oczami
wyobraźni widział ludzi śpiących w szałasach, noszących futra i
naszyjniki z wilczych kłów, tańczących wokół ogniska do rytmu
bębnów. Zdawał sobie sprawę z tego, że to irracjonalna wizja...
A przynajmniej miał taką nadzieję.
Bił się z myślami – z jednej strony nie mógł wytrzymać w
Londynie i nie był w stanie pomagać Zakonowi w żaden sposób. Z
drugiej bał się tak ogromnej zmiany w życiu. Podporządkowania się
tej części siebie, której nienawidził i nie potrafił
zaakceptować. To było dla niego zbyt dużo, po prostu się bał.
Taki
ze mnie dzielny Gryfon,
prychnął w myślach, gdy po raz kolejny analizował swoją
sytuację. Z każdą kolejną godziną spędzoną na rozmyślaniach
utwierdzał się w przekonaniu, że powinien wyjechać i że nie jest
na to gotowy. Irytowało go to.
— Powinienem dać sobie kilka dni spokoju. — Zadecydował i
powiedział to na głos, żeby postanowienie nabrało mocy sprawczej.
— Wrócę do tej sprawy za kilka dni — dodał.
Zadowolony z siebie postanowił przygotować obiad. Z kuchennej
szafki wyciągnął ryż i rzucił woreczek na kuchenny stół. Co
prawda do steku, który marynował się w lodówce, lepiej pasowałyby
frytki, ale zapomniał kupić ziemniaków. A co on właściwie jadłby
w Szarym Lesie, grzyby i poziomki? Taka dieta zdecydowanie nie była
dla niego, nie powinien o tym w ogóle myśleć.
— I to chyba tyle w kwestii kilku dni spokoju — mruknął do
siebie, wyciągając stek z lodówki. Westchnął. Czuł, że
organizacja jego własnego życia staje się dla niego problemem.
Olej zaskwierczał głośno, gdy Lupin wrzucił stek na patelnię. W
powietrze wzbił się smakowity zapach.
Przecież
raczej mają tam mięso,
zawyrokował Remus, doglądając ryżu. Ale
lodówki? Przecież by się zepsuło...
Przewrócił stek na drugą stronę. A
może zaklęcia konserwujące? Ale one zabierają cały smak... A
może jednak mają lodówki?
Zdjął stek z patelni i spojrzał na zegar. Dochodziła czwarta. Na
kanale magicznego radia zaraz powinny zacząć się popołudniowe
wiadomości. Lupin włączył i ustawił odbiornik — akurat leciały
przeboje Fatalnych Jędz — a potem zabrał się do jedzenia.
—
Witamy was w popołudniowym wydaniu Mag-Wieści w Czar-Radiu! —
odezwał się po chwili głos prowadzącego. — Dzisiejsze
wiadomości znów rozpoczynamy od apelu Ministerstwa Magii o
przesłanie każdej dostępnej informacji o aktualnym miejscu pobytu
zbiegłej z Azkabanu Bellatriks Lestrange, a także, coś nowego,
znanego wilkołaka Fenrira Greybacka, podejrzewanego o zorganizowanie
wilkołaczego ataku w Londynie. Ministerstwo prosi nas wszystkich o
obywatelską postawę w trudnych czasach wojny!
Lupin westchnął. Swego czasu Mag-Wieści, a także każda inna
audycja Czar-Radia rozpoczynała się od wezwania do podzielenia się
każdą informacją o miejscu pobytu Syriusza Blacka. Pewnie nadal by
tak było, gdyby Niewymowni po zajściu w Departamencie Tajemnic nie
zbadali dogłębnie każdego umieszczonego tam artefaktu. Knot mógł
odhaczyć sobie Syriusza z listy problemów do rozwiązania i widać
było, że napawało go to radością. Nawet mimo konieczności
opublikowania oficjalnego pośmiertnego uniewinnienia. Przynajmniej
dopóki nie zmuszono go do rezygnacji.
Dalsza część wiadomości nic nie wniosła. Informowano o nowych
zasadach bezpieczeństwa, przypomniano, że Szpital świętego Munga
wciąż nie udzielił żadnych informacji o stanie zdrowia świadka
ataku, oznajmiono, że przełożone zostają eliminacje do
Europejskiego Turnieju Gargulkowego z nieznanych jeszcze powodów.
Remus wysłuchał wszystkich informacji, chociaż nie były
interesujące, i z bólem serca wziął się za zmywanie.
Czy
w Szarym Lesie trzeba zmywać naczynia? Czy tam w ogóle są jakieś
naczynia?, rozmyślał,
płucząc talerz. Zmywanie przerwał mu powrót płowej sówki.
Najwidoczniej Mary już mu odpisała.
Lupin wytarł ręce, wyjął z szafy słoik przysmaków dla sowy i
odwiązał liścik od nóżki ptaka, kiedy ten zaczął zajadać.
Spodziewał się jakiegoś elaboratu, uwzględniającego wszystko, co
powinien ze sobą zabrać i co powinien wiedzieć, ale mylił się.
Liścik był niemal tak lakoniczny jak ostatnio.
Cieszę się, ale
Greyback tu jest ze swoimi. Na pewno chcesz? Mary
W pierwszym odruchu Remus chciał zawiadomić Dumbledore’a. Potem
napisać anonimowy list do Ministerstwa. A potem uświadomił sobie,
że zniszczyłby tym ostatni wilkołacki bastion w Zachodniej
Europie. Odruchowo zaczął głaskać sówkę, tępo gapiąc się w
napisaną wiadomość. Nie wiedział, co myśleć. Nie wiedział, co
robić. Nagle każda decyzja wydawała się złą opcją. Wydać
Greybacka — to skazać na wygnanie z domu wiele osób. Ilu ludzi
mieszkało w Szarym Lesie? Ilu z nich popierało Tego, Którego
Imienia Nie Wolno Wymawiać, a ilu z nich chciało po prostu wieść
normalne życie?
Przecież
Ministerstwo w końcu się dowie,
pomyślał. Chociaż
Syriusza nigdy nie znaleźli.
Zasępił się. Czy gdyby tam był, mógłby coś zrobić? Mary
napisała, że Greyback przybył ze swoją grupą, co znaczyło, że
społeczność zamieszkująca Szary Las na stałe nie identyfikowała
się z nimi. Czy przybyli
tam tylko po to, aby się ukryć, czy aby zwerbować nowych ludzi?
Czy mógłbym cokolwiek z tym zrobić?,
myślał. W głębi siebie zaczynał wierzyć w to, że może mógłby
coś zdziałać. Wiedział, że żaden inny członek Zakonu Feniksa
nie mógłby podjąć się tego zadania. W tym momencie każdy
wilkołak, którego mógłby odwieść od wstąpienia w szeregi
Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, byłby jego sukcesem.
Ale
czy ktokolwiek mnie posłucha?,
otrzeźwił się. Przecież
jestem dla nich obcy. Nienawidzę tego, czym są. Czym jesteśmy.
Zamyślił się. Miał wrażenie że to, co powinno odsunąć jego
myśli od ucieczki do Szarego Lasu zadziałało wręcz przeciwnie.
Muszę
się spotkać z Dumbledore’em,
zadecydował. Nie namyślając się dłużej — chociaż wiedział,
że pewnie tego pożałuje — znalazł kawałek pergaminu i zaczął
kreślić list. Odpowiedź dostał w ciągu godziny.
***
Hogsmeade latem było dziwnym miejscem. Wiosce brakowało pewnej
atmosfery, którą co roku nadawała gruba warstwa śniegu, otulająca
domy i sklepy. Zimowe wieczory i poranki, kiedy słońce nie
rozświetlało okolicy, nasycone zapachem imbiru i grzanego wina,
były niesamowite. Człowiek chłonął sobą każdą cząstkę tego
miejsca, czując się, jakby odnalazł krainę dziecięcych marzeń,
cieszył się, gdy po raz pierwszy mógł postawić stopę na
nienaruszonej jeszcze warstwie śniegu, miał przeogromną wręcz
chęć zanurkowania w białym puchu. Teraz, gdy Hogsmeade tonęło w
duszącym upale, słońce świeciło ostro ze środka nieba, a w
powietrzu unosiła się dziwnie nachalna woń kwiatów, miejsce
wyglądało porażająco zwyczajnie. Średniowieczna architektura
niewielkich domków nie budziła zachwytu, nęcące wystawami sklepy
nie wzbudzały ciekawości. Osada zamarła w gęstym, lipcowym
lenistwie.
Remus szedł wolno, ociągając się nieco. Dziwiła go tak szybka
odpowiedź od Dumbledore’a, który od czerwca był wyjątkowo
zajęty. Ministerstwo nagle zaczęło prosić go o opinie, co rusz
trzeba było powstrzymywać coraz bezczelniejsze ataki
Śmierciożerców, konieczna była też odpowiednia organizacja
nadchodzącego roku szkolnego. Bał się, że spotkanie zorganizowane
z dnia na dzień oznacza kolejne złe wieści... Albo dyrektor zechce
go terapeutyzować.
Szybko znalazł się w gospodzie. Wnętrze było niemal puste,
jedynie przy stole w najciemniejszym kącie dwóch mężczyzn w
pelerynach rozmawiało przy butelce whiskey. Lupin spojrzał pytająco
na starego barmana, leniwie wycierającego i tak brudne szklanki. Ten
skinięciem głowy wskazał Remusowi drzwi po lewej stronie baru,
prowadzące do ciasnego gabinetu.
Dyrektor już na niego czekał. Popijał herbatę, chyba jaśminową,
sądząc po jej zapachu. Miał na sobie jasnobłękitną szatę.
Podkreśla mu kolor oczu, zauważył z przekąsem Lupin.
— Cieszę, że cię widzę, Remusie — Dumbledore wstał zza
biurka, by uścisnąć dłoń Lupina. — Widzę, że doszedłeś już
do siebie po pełni?
— Tak, dziękuję — odparł Lupin. Wciąż był nieco
zawstydzony, gdy dyrektor, gdy ktokolwiek, poruszał ten temat
w rozmowie. — Nie spodziewałem się, że tak szybko znajdzie pan
dla mnie czas.
Dumbledore zachmurzył się nieco, co utwierdziło Remusa w
przekonaniu, że rzeczywiście zdarzyło się coś złego.
— Drogi chłopcze... Zapewne wiesz o ataku wilkołaków w
Londynie? — zaczął Dumbledore. Lupin skinął głową. —
Obawiam się, że to nie ostatni taki atak. Ministerstwo podejrzewa,
a ja, co nieczęste, zgadzam się z nimi, że za tymi napadami stoi
Fenrir Greyback. Obawiam się, że nie przemyślałem wcześniej, jak
poważnym zagrożeniem w nadchodzącej wojnie mogą być wilkołaki.
Dwadzieścia lat temu nie brały czynnego udziału w wojnie,
Voldemorta popierały jedynie jednostki... Teraz, nawet jeśli
poparcie daje mu sam tylko Greyback, sytuacja jest diametralnie inna.
— Nie wszystkie wilkołaki są pod wodzą Greybacka — zauważył
Remus. — Nie wszystkie popierają... Voldemorta.
— Owszem. Nie znam jednak żadnego wilkołaka, który popierałby
Ministerstwo — odparł Dumbledore. Remus nie mógł się z nim nie
zgodzić. — Obawiam się, że tym razem eskalacja konfliktu nastąpi
o wiele szybciej. Voldemort zyskuje poparcie w zastraszającym
tempie. Grupy, które wyparły się współpracy z nim przed laty,
próbują uratować się przed jego gniewem wyjątkową uległością.
Grupy, które ostatnio pozostawały neutralne, zauważyły, że
piętnaście lat pokojowych rządów Ministerstwa Magii nie tylko nie
poprawiły ich sytuacji, ale w wielu przypadkach znacznie ją
pogorszyły. Nie chciałbym formułować mojej prośby, zanim
wysłucham ciebie, zainicjowałeś to spotkanie. Niemniej nie
ukrywam, że udało mi się zorganizować je tak wcześnie ze względu
na plany, o których ostatnio myślałem.
— Proszę mówić. — Zadecydował Lupin. — Mam podejrzenie, że
powód naszego spotkania zbiega się z pańską prośbą —
wyjaśnił. W oczach Dumbledore’a odbiło się coś nieuchwytnego.
Zdziwienie? Troska?
— Drogi chłopcze... Remusie. Muszę prosić cię, abyś udał się
do Szarego Lasu. Podejrzewam, że masz tam kogoś, kto mógłby cię
wprowadzić? — Lupin ponownie skinął głową. — Podejrzewam, że
to właśnie tam ukrywa się teraz Greyback.
Remus starał się wyglądać na zaskoczonego, ale dyrektor chyba za
dobrze go znał. Zresztą nigdy nie udało mu się go okłamać.
— Czyli miałem rację — skwitował Dumbledore. — Powinienem
się przyzwyczaić, że większość moich domysłów okazuje się
prawdą. Podejrzewam też, że znam powody, przez które zdecydowałeś
się nie udzielać nikomu tej informacji i podzielam je. Nie
zdecydowałem się do tej pory na poinformowanie o tym Ministerstwa
Magii. Obawiam się, że ucierpiałoby z tego powodu zbyt wiele
istnień ludzkich. Ci, którzy mieszkają w Szarym Lesie od dawna nie
są niczemu winni i powinno się ich zostawić w spokoju. Niemniej
jednak, potrzebuję, żebyś się tam udał. Nie mam pojęcia, czy
uda ci się cokolwiek zdziałać, nie mam pojęcia, czy się tam
odnajdziesz i przepraszam cię za to. Aczkolwiek każda dusza, która
dzięki tobie oprze się propagandzie Voldemorta jest duszą
uratowaną. Czy przyjmiesz na siebie to zadanie?
— Tak — odparł Remus niemal bez namysłu. Tok myśli
Dumbledore’a był niesamowicie bliski jego rozumowaniu. — O tym
chciałem z panem rozmawiać. Nie jestem w stanie dłużej żyć w
Londynie.
Dumbledore skinął głową na znak, że rozumie i upił łyk
herbaty.
— To, co się stało, nie powinno mieć miejsca. Chłopcze...
Remusie. Wiem, że cierpisz...
Oczywiście, że cierpiał. Stracił ostatnią osobę, która...
Stop. Nie myśleć o Syriuszu.
— Dyrektorze — Lupin przerwał mu. — Naprawdę... nie chcę o
tym rozmawiać.
Dumbledore przyjął to spokojnie. Dopił herbatę, poprosił o
poinformowane go, kiedy Remus wybierze termin wyjazdu, po czym życzył
mu miłego dnia i opuścił gospodę. Lupin posiedział w gabinecie
jeszcze chwilę. Gdy stary zegar wybił godzinę czternastą,
mężczyzna wyrwał się z letargu. Opuścił gospodę i ruszył w
stronę punktu aportacyjnego, ale dość szybko zmienił zdanie. Udał
się na pocztę.
Wewnątrz budynku panował przyjemny chłód. Było pusto. Tylko
jedno okienko było wolne; siedziała przy nim stosunkowo młoda
czarownica.
— Czym mogę służyć? — zapytała, nawet nie spoglądając na
klienta.
— Chciałbym wysłać krótki list, bez odpowiedzi, do Anglii.
Priorytet — oznajmił.
Kobieta pokiwała głową, sięgnęła po blankiet, odpowiednio go
wypisała i podała go Remusowi do podpisu.
— Cztery sykle, dwa knuty. List powinien dotrzeć przed wieczorem.
Tam jest papier, proszę wypisać. Przyniosę sowę.
Lupin podziękował jej, zapłacił i usiadł przy stoliku naprzeciw
okienka. Sięgnął po przygotowany wycinek pergaminu, wysłużone
pocztowe pióro i zaczął pisać.
Mary, przyjeżdżam.
Kiedy? Co powinienem wiedzieć? Odeślij własną sową. Remus
Czarownica wróciła po chwili z pięknym puszczykiem. Lupin
przywiązał liścik do sowiej nóżki i wyszedł z ptakiem z budynku
poczty.
— Adresatką jest Mary Macdonald, Szary Las. Nie czekaj na
odpowiedź.
Puszczyk zahukał i odleciał. Remus uśmiechnął się. Nadchodziło
nieznane.
Tak więc oto jest, pierwszy rozdział. Opisuje coś, czego we wcześniejszych wersjach nie było — ukazuje powody dyskusji Remusa. Mam nadzieję, że wam się spodoba!
AA
No, także tego... Wiesz, że cieszę się, że wracasz z tą historią. Od dawna chcę się dowiedzieć, jak to wszystko się skończy.
OdpowiedzUsuńZa ewentualne literówki przepraszam. Kot mi leży przed klawiaturą.
Serdecznie pozdrawiam,
Morri
PS. Piszesz, że szukasz bety i nie zapytałaś?
A jakoś tak nie wpadło mi to do głowy. Piszę, że leniwie, tak - to znaczy, że chętni muszą stanąć przede mną i wykrzyczeć mi to prosto w twarz :')
UsuńJestem oczarowana i wdzięczna!
OdpowiedzUsuńDobrze znów mieć Remusa na wyciągnięcie ręki.
Dobrze widzieć znajome osoby w internecie.
Ano dobrze, brakowało nam Ciebie! Mam nadzieję, że Ty też zostaniesz na wyciągnięcie ręki :')
Usuń