Remus pakował się w zasadzie od
wczoraj, zastanawiając się nad zasadnością spakowania do kufra
każdego kolejnej rzeczy. Na początku w każdym pokoju segregował przedmioty na
te konieczne do wzięcia, te, których wzięcie wypadałoby rozważyć i te, które
raczej mu się nie przydadzą, ale z jakiegoś powodu o nich pomyślał. Tyle tylko,
że wciąż nie wiedział, na co dokładnie się pisze.
Mary odesłała mu listę potrzebnych
rzeczy bardzo szybko. Zasugerowała też, że powinien przyjechać na tyle wcześnie
przed sierpniową pełnią, aby zdążyć przynajmniej oswoić się z nowym
środowiskiem, dlatego Lupin zaczął pakować się już dzień po urodzinach
Harry’ego. Cieszył się, że mógł go odwiedzić, chociaż nie przyniósł na jego
przyjęcie zbyt dobrych wieści. Harry powinien móc spędzić chociaż jeden dzień w
roku bez nękających go trosk.
Cóż poradzić, westchnął w
myślach Remus. Harry był wplątany w tę wojnę niemal od samego początku i był
tylko jeden sposób, żeby go od tego uwolnić: pokonać Tego, Którego Imienia Nie
Wolno Wymawiać. A do tego i ja w końcu zacznę dokładać swoje cegiełki,
pocieszył się Lupin. Znosił właśnie do salonu wszystkie książki, które
rozpatrywał w kontekście wyjazdu. Pomyślał, że kiedy będzie miał przed sobą
kufer, łatwiej będzie mu podjąć decyzję.
Rozłożył wszystkie książki na
drewnianym stole. „Zielarstwo
praktyczne — tom 2, lasy i puszcze” wydawało się oczywistą pozycją. Ale
czy będę chodził po lesie i zbierał zioła?, zastanawiał się. Chociaż...
niektóre mogą się przydać. Na pewno nie zaszkodzi. Ciężka księga wylądowała
w kufrze. Po nieco dłuższym zastanowieniu w ślad za nią podążyło kilka książek
eliksirycznych, w tym podręcznik do zaawansowanych eliksirów z siódmej klasy.
Było tam kilka średniozaawansowanych przepisów na eliksiry lecznicze, które
powinien prawidłowo uwarzyć, a zawsze warto mieć kilka takich fiolek na stanie.
Trochę więcej zaufania,
pokrzepił się i odłożył książkę z powrotem na stół. Po chwili jednak zawahał
się. Sprawy w Szarym Lesie w każdej chwili mogły przyjąć niespodziewany
obrót...
Tylko jedno zaklęcie, obiecał
sobie i przewertował wolumin. Szybko znalazł najpaskudniejszą klątwę. Sięgnął
po kawałek pergaminu i mugolski długopis, by szybko przepisać inkantację i
krótki opis zaklęcia. Schował zwitek do podręcznika z eliksirów.
Spojrzał na zegar — dochodziła
jedenasta. W porze lunchu chciał go odwiedzić dyrektor, prawdopodobnie po to,
by upewnić się, że Remus nie zamierza się wycofać, czy też raczej pełnym troski
głosem zapytać, czy Remus na pewno tego wszystkiego chce. Lupin nie widział
jednak większej potrzeby, aby fatygować Dumbledore’a. Kiedy razskładał
deklaracje, nie zamierzał się z nich wycofywać. Miał już kupiony bilet na
pociąg. Poinformował też panią Heatherson, która opiekowała się nim w
dzieciństwie, że znów wyjeżdża i poprosił, by miała oko na dom. Zamknął
wszystkie sprawy, złożył do Ministerstwa oświadczenie, że przyszłe pełnie do odwołania
spędzał będzie w Szarym Lesie, prawie się spakował. Za trzy godziny odjeżdżał
jego pociąg z King’s Cross. Najpierw musiał dostać się do Plymouth, potem miał
przesiadkę do Ivybridge. Tam miała czekać na niego Mary. Przed zmierzchem
powinien być na miejscu.
Czy przyda mi się coś z
transmutacji? Nie, chyba nie, zadecydował, odkładając na stół kolejne
pozycje, których nie zamierzał ze sobą zabierać. Dzwonek do drzwi przerwał mu
analizowanie, czy potrzebny mu będzie „Przewodnik
terenowy po Parku Narodowym Dartmoor”. Remus ruszył do holu, aby
powitać gościa. Spodziewał się dyrektora, ale, ku swojemu zdumieniu,
spojrzawszy przez wizjer w drzwiach ujrzał panią Heatherson.
Otworzył drzwi, zastanawiając się
gorączkowo, ile dziwnych przedmiotów ma aktualnie w salonie i czy
wypadałoby mu zaprosić starszą sąsiadkę do kuchni.
— Dzień dobry — przywitał się. — Nie
spodziewałem się pani, pani Heatherson. Jak mija pani dzień?
— W porządku, dziękuję. Mam
nadzieję, że nie przeszkadzam? Przyniosłam ci ciasteczka na podróż. Mam jeszcze
jedną sprawę...
— Ja... — zawahał się Remus. Zawsze
był pełen ciepłych uczuć do sąsiadki, ale to naprawdę nie był dobry pomysł, aby
akurat teraz wpuszczać ją do domu.
Spojrzał na starszą panią
przepraszająco, ale, zobaczywszy smutny wyraz jej twarzy, skapitulował od razu.
Dumbledore’a na razie nie było na horyzoncie... Zresztą nie powinien mieć z
sąsiadką Remusa najmniejszego problemu.
— Proszę wejść. — Wpuścił kobietę do
holu. — Ale niestety muszę zaprosić do kuchni, w salonie jest straszny
rozgardiasz.
Pani Heatherson nie miała z tym
żadnego problemu, usiadła przy kuchennym stole i wyjęła z siatki ogromny słoik
z ciasteczkami czekoladowymi. Remus spojrzał na nie oniemiały.
— Czy to...? — zapytał, przyjmując
słoik.
— Tak — odpowiedziała sąsiadka z
uśmiechem na ustach. — Twoje ulubione. Dawno nic nie piekłam.
— Dziękuję, pani Heatherson. To
najmilszy prezent, jaki dostałem... od dawna. Może herbaty?
Lupinowi od razu poprawił się humor.
Ciasteczek, które przyniosła mu sąsiadka, nie jadł, odkąd pojechał do Hogwartu.
W tamtym czasie nie było już potrzeby, żeby sąsiadka się nim zajmowała, nawet w
czasie przerw świątecznych czy letnich, i ich kontakt stał się sporadyczny.
Remus stracił więc dostęp do niesamowitych wypieków starszej kobiety.
— Cieszę się, że mogłam sprawić ci
przyjemność, Remusie, a za herbatę podziękuję. Przyszłam, bo tak sobie
pomyślałam, skoro wyjeżdżasz... To może mogłabym pożyczyć... kosiarkę? Wasza
nigdy w ogóle nie hałasowała, a moja jest tak głośna, że od razu boli mnie
głowa, no i psuje się co miesiąc...
— Kosiarkę? — zdumiał się Lupin.
Zastanawiał się, czy w jego domu w ogóle kiedykolwiek była jakakolwiek
kosiarka. Z tego, co pamiętał, jego ojciec zawsze wyrównywał trawę zaklęciem i
on, odkąd wrócił, robił to samo. Podziękował sobie w myślach za to, że w
zeszłym tygodniu z powodu pełni o tym zapomniał.
— Kosiarkę... — powtórzył, nieco
zakłopotany. — Bardzo bym chciał pani pomóc, to nie byłby żaden problem, ale
ona właśnie tydzień temu się zepsuła. Nie wiem nawet, co się stało, po prostu
coś strzeliło, błysnęło, zaśmierdziało i nie chciała w ogóle ruszyć. Widziała
pani pewnie przed domem, że nieskoszone... Bardzo mi przykro.
— No tak, Remusie, no tak, nawet
zwróciłam wczoraj uwagę, jak wracałam ze sklepu, że coś długa ta trawa... No
nic, w takim razie dziękuję, pójdę już...
— Może jest jednak coś, co mógłbym
zrobić, pani Heatherson? — zapytał. Głupio mu było, że musiał oszukać kobietę.
— Nie, nie... Chociaż może... Ale
nie, nie wypada mi chyba... — zagmatwała się sąsiadka.
— Proszę mówić — zachęcił Remus. — Na
pewno się nie obrażę.
— Bo tak sobie pomyślałam, że
może... oczywiście w miarę możliwości... Mógłbyś odwiedzić mnie w czasie świąt?
Jeśli będziesz mógł, oczywiście, nie chcę ci psuć planów, w żadnym razie...
Remus zdumiał się. Nie spodziewał się
takiej prośby, ale zrobiło mu się z jej powodu jakoś tak ciepło na sercu.
— Nie miałem żadnych planów na
święta, pani Heatherson — przyznał. — Myślę, że chętnie panią odwiedzę.
— Naprawdę? — ucieszyła się sąsiadka.
— W takim razie nie będę ci więcej zajmowała czasu, Remusie. Dziękuję.
Sąsiadka pożegnała się, a Remus
odprowadził ją do drzwi. Nie zdążył ich nawet zamknąć, gdy na przeciwnym końcu
ulicy dojrzał zbliżającego się Dumbledore’a.
Idealny czas, przyznał w
myślach.
Drugiego gościa Remus nie bał się
zaprosić do salonu.
— Pozwoli dyrektor, że będę się
dalej pakował? Niedługo mam pociąg.
— Ależ nie ma problemu, drogi
chłopcze. Jeśli jesteś pewien... Nie chciałbym na tobie niczego wymuszać...
— Dyrektorze — przerwał mu Remus. —
Podjąłem decyzję. Jak już wspomniałem, mnie samemu chodziło po głowie, aby udać
się do Szarego Lasu. Można powiedzieć, że jedynie przyspieszył pan
nieuniknione.
— Wiem, Remusie, ale... Dlaczego?
Przecież nie zdecydowałeś się na to przez całe życie.
— Mówiłem już. Nie potrafię dłużej
żyć w Londynie — przyznał Remus.
Pakowanie dokończył w ciszy.
Zamyślony dyrektor nie dodał już nic, jedynie obserwował, jak Lupin się krząta
i decyduje, jaką część swoich skromnych zapasów składników eliksirów warto
wziąć. Przecież tego nie ma dużo, myślał, a nie wiem, co może mi się
przydać. Chyba... Chyba mogę wziąć wszystko, zadecydował ostatecznie.
Następnie wziął się za upychanie kociołka do kufra, co wcale nie było takie
proste, bo kociołków nie należało zmniejszać magicznie bardziej niż do połowy
standardowego ich rozmiaru. W przeciwnym razie zaklęcia, którymi były obłożone,
mogłyby się wypalać, przez co kociołek stałby się bezużyteczny.
Na koniec Remus wcisnął między
ubrania dwie butelki skrzaciego wina i z ulgą zatrzasnął kufer. Dumbledore
wyglądał na zatroskanego.
— Jeśli się tam nie odnajdziesz,
wiedz, że możesz wrócić w każdej chwili i nikt nie będzie miał o to pretensji —
przekonywał.
— Nie myślę negatywnie — odparł
Remus. Już nie. — Mam nadzieję... Wydaje mi się, że to dobre wyjście.
— Nie będę cię zatrzymywał, drogi
chłopcze. Pozdrów, proszę, pannę Macdonald.
— Na pewno nie zapomnę —
zadeklarował Lupin, a potem odprowadził dyrektora do drzwi.
Spojrzał na zegar — powinien wyjść
za kwadrans, jeśli nie chciał się spóźnić. Uznał, że zdąży jeszcze wypić
herbatę i udał się do kuchni. Jego wzrok spoczął na pozostawionym na stole
słoju z ciasteczkami.
Zapomniałem o nich, przyznał
zdumiony. Wstawił wodę na herbatę, wziął słój ze stołu i wrócił do salonu, aby
go spakować do kufra. Nie było to łatwe, bo waliza była wypchana po brzegi,
dlatego ostatecznie musiał się poddać i pomniejszył słoik. Smaku to chyba
nie zmieni, ocenił. Ponownie zatrzasnął kufer i zaciągnął go do holu. W tym
czasie rozgwizdał się czajnik, więc Lupin wrócił do kuchni i zalał herbatę.
Pozwolił jej parzyć się przez minutę, a później wypił niemal wrzący napój
duszkiem. Szybko przemył kubek i odłożył go z powrotem do szafki, a później rozejrzał
się po kuchni.
Przecież mogę tu w każdej chwili
wrócić, przekonywał się. Kiedy opuszczał Anglię ostatnim razem, wyjechał
bez słowa, nie oglądając się za siebie. Jednak teraz... wszystko było inaczej.
Westchnął. Czas na mnie.
Wyszedł z domu, zakluczył drzwi,
rozejrzał się po okolicy. Nie ujrzawszy nikogo, wyciągnął różdżkę i sprawdził
zaklęcia ochronne. Po chwili namysłu dodał jeszcze dwa. Wziął kufer do ręki i
odszedł główną ulicą.
Upały już zelżały. Wiał lekki wiatr,
przez co przebywanie na zewnątrz znów stało się przyjemnością. Na
przedmieściach było całkiem cicho i spokojnie, raz po raz można było usłyszeć
ptasi trel albo szczekanie psów. Cała okolica pachniała latem, skoszoną trawą i
watą cukrową. To było dobre miejsce do życia rodzinnego. Szkoda tylko, że ja
nigdy nie będę go miał. Co z tego, że kiedyś przekonywano mnie, że...
Stop. Nie myśleć o Syriuszu.
Remus westchnął. Zaczynał się
kolejny etap jego życia, a on ponownie porzucał swój dom rodzinny. Doszedłszy
do końca ulicy, spojrzał na nią jeszcze raz — domki szeregowe o szarej
dachówce, małe schludne ogródki i białe płoty — krajobraz jego dzieciństwa.
Westchnął ponownie, zanurzył się w
ciemnym zaułku i deportował na King’s Cross. Atmosfera zmieniła się
diametralnie. W Remusa nagle uderzył gwar rozmów, stukot obcasów i turkot
walizek. Nozdrza drażnił zapach tytoniu, smażonego tłuszczu i kawy z automatu,
a powietrze wydawało się dziwnie zakurzone i dymne. Skrzywił się. Jego zmysły,
czulsze niż ludzkie, zawsze źle znosiły King’s Cross. Pod tym względem było to
chyba najgorsze dla Lupina miejsce na świecie.
Zerknął na wielki zegar w holu. Jego
pociąg odchodził za pół godziny, z dziewiątego peronu, miał więc sporo czasu. Postanowił
kupić gazetę w kiosku, aby jakoś zabić czas, niestety zewsząd atakowały go
tylko negatywne nagłówki. Wciąż roztrząsano sprawę huraganu w West Country,
spekulowano również, co stało się w Soho dwa tygodnie temu. W międzyczasie
pojawiły się też nowe ataki, morderstwa, podpalono kościół w jakiejś walijskiej
wiosce o nazwie niemożliwej do wymówienia. Ludzie wokół wydawali się
przygnębieni i markotni. Dworcowy hałas, który zwykle był
mieszankązarównorozmów radosnych, jak i kłótni, tym razem przechylał się
jednoznacznie w kierunku sporów i sprzeczek. Lupin również czuł się bardzo
nieswojo. Ze zdziwieniem odkrył, że to musiał być delikatny wpływ dementorów.
Ci oddziaływali na niego raz słabiej, raz mocniej, ale ostatnio...
Stop. Nie myśleć o Syriuszu.
Na przedmieściach wpływ dementorów
nie był odczuwalny i dlatego Remusowi zdarzało się zapomnieć, że stworzenia są
teraz wolne od nakazów ministerstwa. Odruchowo włożył rękę do kieszeni i
zacisnął dłoń na różdżce. Miał nadzieję, że nie będzie musiał wyczarowywać
Patronusa. W obecnych okolicznościach mogłoby to być wyczerpujące, o ile w
ogóle znalazłby jakieś wystarczająco szczęśliwe wspomnienie, w którym nie
było...
Stop. Nie myśleć o Syriuszu.
Ostatecznie postanowił odpuścić
sobie gazetę. Wzrokiem przeleciał inne dostępne artykuły i kieszonkowe wydania
książek, głównie kryminałów Christie. Na samym końcu kioskowej półki leżał
stosik krzyżówek. Remus nigdy specjalnie za nimi nie przepadał, ale... Przecież
i tak nie mam co robić w pociągu, pomyślał i zdecydował się na zakup
najgrubszego egzemplarza. Czas zaczął go gonić, dlatego udał się na peron. Odruchowo
skierował spojrzenie na filar, w którym ukryte było przejście na peron 9 i ¾.
Do odjazdu Hogwart Expressu pozostawał jeszcze miesiąc. Niedługo znów szkoła
zapełni się uczniami. Jedyne tak bezpieczne miejsce w tym kraju. Gdy na świecie
szalała pierwsza wojna z Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, Hogwart był
ich azylem. Chociaż niemal codziennie ktoś otrzymywał z Ministerstwa list w
czarnej kopercie, albo co najmniej w czerwonej, ze Szpitala świętego Munga, i chociaż
Prorok codziennie donosił o nowych zbrodniach, szkoła krzewiła w nich nadzieję
na to, że jeszcze nadejdą lepsze czasy. I nadeszły. Szkoda tylko, że nie na
zawsze.
Pociąg wtoczył się na peron. Z
lokomotywy buchnęła para, rozległ się przeciągły gwizd. Lupin jeszcze raz
rozejrzał się po peronie, jakby mimo wszystko spodziewał się ujrzeć kogoś
zdążającego do Hogwartu, a potem wsiadł do wagonu. Tego dnia było wyjątkowo
mało ludzi. Remus nie wiedział, czy to kwestia dnia tygodnia, miesiąca, czy
sytuacji w kraju. Szybko odnalazł swój przedział, umieścił kufer na półce
bagażowej i zajął miejsce przy oknie, które uprzednio uchylił. Początkowo miał
zamiar zabrać się za krzyżówki, ale miarowy takt pociągu ukołysał go do snu.
***
Obudził się tuż przed Plymouth, o
czym poinformował go konduktor, który akurat przyszedł go skontrolować. Lupin
wyciągnął z kieszeni zmięty bilet i podał go mężczyźnie.
— Pociąg do Ivybridge jest opóźniony
— poinformował konduktor. — Czekał na wagony z Yorku. Przyjdzie panu poczekać
jakieś pół godziny.
— Dziękuję, to nie problem —
odpowiedział Remus, odzyskawszy bilet.
Kogoś innego prawdopodobnie
opóźnienie mogło zdenerwować, ale Lupin wciąż bał się Szarego Lasu. Podróż była
punktem pomiędzy. Zostawił za sobą Londyn i wszystko inne, co było z tym
związane, chociaż wciąż nie wkroczył w następny etap. Pozostawił bezpieczeństwo
rodzinnego domu i znanego miasta, ale wciąż nie otworzyło się przed nim
niebezpieczeństwo nowego życia. Było mu w pewien sposób błogo.
Pociąg wtoczył się na stację.
Remus wyszedł z wagonu. Była
dziewiętnasta i powoli robiło się coraz chłodniej. Lupin schował się w głównej
hali dworca. Ledwo zdążył wejść, gdy usłyszał komunikat:
Pociąg do stacji Ivybridge ze
stacji Plymouth odjedzie wyjątkowo z peronu trzeciego z opóźnieniem około
czterdziestu minut. Przepraszamy za utrudnienia.
Mam nadzieję, że Mary nie będzie
musiała czekać na mnie w nieskończoność, pomyślał Remus i skierował się w
stronę automatu z gorącymi napojami. Na jego szczęście urządzenie poza kawą
serwowało Earl Greya. Remus wygrzebał z kieszeni dwie pięćdziesięciopensówki.
Automat przyjął pieniądze z głuchym brzękiem i wyrzucił z siebie papierowy
kubeczek. Coś w środku zachrobotało, polał się wrzątek. Nie była to może
najlepsza gatunkowo herbata, ale pachniała przyzwoicie.
Automat wydał mu dziesięć pensów
reszty za dużo, co Lupin uznał za dobry znak. Co prawda nigdy nie był orłem z
Wróżbiarstwa, a jego koleżanka po fachu Sybilla miałaby z pewnością inne
zdanie na ten temat...
Czas przesiadki minął mu wyjątkowo
szybko i ani się obejrzał, a już ruszał w dalszą drogę. Tym razem nie był sam w
przedziale, ludzi w pociągu też było o wiele więcej. Towarzyszyła mu grupa
nastolatków, która, o ile dobrze się zorientował z urywków rozmów, wracała do
Ivybridge z jakiegoś koncertu.
Lupin już nie zasnął, rozwiązywał
krzyżówki. Raz po raz zamyślał się i wpatrywał w mijany krajobraz łąk. Powoli
zaczynało się ściemniać.
Słaba kawa, lura. Nić, używa jej
szewc... Dratwa? Pasuje... Towarzyszący Remusowi nastolatkowie skończyli właśnie
rozmawiać. Najwidoczniej omówili już wszystkie najbardziej palące sprawy, a
teraz każde z nich odpłynęło w świat swoich myśli. Dziewczyna, która siedziała
naprzeciw niego, szeleściła małą paczką chipsów.
Znowu zapomniałem o ziemniakach!,
przypomniał sobie Remus. Żywił nadzieję, że jednak znajdzie jakieś w Szarym
Lesie, może Mary będzie coś miała. Na litość Merlina, przecież muszą tam
jeść ziemniaki.
W końcu pociąg dojechał do
Ivybridge. Oznajmił to przeciągłym gwizdem i wypuszczeniem z siebie ogromnego
kłębu pary na zakończenie podróży. Lupin zamknął krzyżówki i upchnął je do
kieszeni. Poczekał, aż nastolatkowie opuszczą przedział, wziął swój kufer i
wyszedł na stację. Była niewielka, miała tylko dwa perony. Mimo tego, że wciąż
było stosunkowo jasno, paliły się wszystkie lampy. Remus rozejrzał się
nieporadnie, próbując dostrzec gdzieś Mary. I dostrzegł.
Kobieta stała przy drzwiach hali i
machała do niego przyjaźnie. Lupin wziął głęboki wdech, przecież dobrze ją
znasz, to przyjaciółka! Co z tego, ile minęło lat..., i podszedł do niej.
Mary rzuciła mu się na szyję tak gwałtownie, że aż musiał się cofnąć.
— Remmy, tak się cieszę, że cię
widzę! — uradowała się, a jej entuzjazm pokrzepił Lupina.
— Też się cieszę, że tu jestem,
Mary.
Wciągnął do nosa jej zapach, zapach
lasu, dymu z ogniska i leśnych owoców. Czy on też zgubi niedługo woń Londynu?
Podejrzewał, że całkiem szybko.
— Chodź, czas na nas, zaparkowałam
po drugiej stronie — poinformowała go po chwili kobieta. Poszedł za nią.
Rzucił kufer na skrzynię wskazanego
przez Mary pick-upa i zajął miejsce pasażera. Jego przyjaciółka zdążyła już
zapiąć pasy, gotowa do drogi. Wciąż się uśmiechała.
— Jak daleko stąd jest wioska? —
spytał Remus, zapinając pasy. Mary uruchomiła silnik.
— No... samochodem jakieś
dwadzieścia minut, potem drugie tyle pieszo, ale wioską bym tego nie nazwała...
Zresztą zobaczysz. Dzisiaj przenocujesz u mnie — oznajmiła. — A jutro zaczniemy
szukać dla ciebie jakiegoś lokum.
Kolejne minuty spędzili w ciszy. Nie
była to cisza niezręczna... Ale trudno było ją zakwalifikować do tej ciszy,
która zapada, kiedy ludzie zaczynają rozumieć się bez słów. Kiedyś byli sobie
bliscy, a dzisiaj... Wszystko było o wiele bardziej skomplikowane.
— To... co się właściwie stało, że
postanowiłeś tutaj zamieszkać? — zapytała Mary, gdy wyjechali z Ivybridge.
— Nie mogłem już dłużej mieszkać w
Londynie — przyznał Remus — nie po tym, co się stało. Nie wiem, czy
słyszałaś...
— Słyszałam — odparła. — Plotki
szybko się tu roznoszą. Domyślam się, że to nie jest dla ciebie łatwe. Stracić
go znów.
— Nie jest.
Mary skinęła lekko głową. Skręciła w
polną drogę i samochód zaczął się trochę kołysać.
— Szybko się odnajdziesz, zobaczysz
— zaczęła. — Jest tu całkiem spoko. W zasadzie już rozglądałam się za jakimś kątem
dlaciebie i znalazłam ładną jaskinię. Blisko mojej, bardzo blisko jeziora... I
dałam wstępne szkice jakichś mebli dla ciebie Sebastienowi, chyba o tym
wspomniałam w liście. A może nie? Nie wiem... Przepraszam, wiesz, że nie
cierpię listów — wyrzuciła z siebie. Remus rozchmurzył się nieco. Wreszcie
ujrzał Mary, jaką znał— gadułę, której nic nie było w stanie zamknąć ust.
— Coś pisałaś — mruknął, chociaż nie
był tego pewien.
— Co prawda banda Greybacka się
trochę panoszy, ale to nic specjalnego. Wśród normalnych mieszkańców też jest
sporo narwanych jednostek, ale jest też dużo naprawdę ogarniętych ludzi. Będzie
super! — rozkręciła się.
Trajkotała tak przez dalszą drogę,
aż dojechali na leśny parking. Stało na nim kilka starych samochodów. Lupin
podejrzewał, że są własnością wilkołaków. Co prawda niecały las był
Nienanoszalny i mugole mogli się kręcić na jego obrzeżach, ale podrapany
pazurami znak SZARY LAS ZAPRASZA chyba nie zachęcał.
Weszli między drzewa. Początkowo
kobieta prowadziła go wydeptaną ścieżką, ale szybko zboczyli z trasy. Remus
bezmyślnie kopał szyszki, które znalazł na swojej drodze. Nienawidził szyszek.
Co on właściwie sobie myślał? Jego entuzjazm zgasł znowu, teraz miał ochotę
obrócić się na pięcie, uciec z lasu i wrócić do Londynu.
— Remusie? Tutaj mieszkam —
oznajmiła Mary.
Lupin podniósł wzrok. To, co ujrzał,
wydało mu się równie magiczne jak Hogwart z perspektywy jeziora. Przed nimi
rozpościerała się ogromna polana, a naprzeciw nich wyrastał z ziemi ogromny
blok skalny. Pełen był dziur, z których wydobywało się migotliwe światło
płomieni. Część z nich była przysłonięta różnymi kocami czy innymi materiałami,
z części zwisały wierzbowe gałązki. Na środku polany paliło się ogromne
ognisko. Gdzieś musiało stać też radio, bo po okolicy niosły się ciche dźwięki
Beatlesów. Ludzie chyba pochowani byli w swoich... domach? Pokojach,
jaskiniach? Na polanie było raczej pusto, ale można było usłyszeć szum rozmów.
Pachniało jedzeniem.
Mary złapała Remusa za rękę.
Ogromnym uśmiechem zareagowała na oniemiały wyraz twarzy przyjaciela.
— No chodź — zachęciła go i
pociągnęła.
Poszli.
U mnie pisałaś o 2 godzinach spóźnienia? Kochana, ja mam aż DWA DNI! To dopiero skandaliczne!
OdpowiedzUsuńAle dobrze poczytać o Remusie, dobrze znowu z nim wybrać się do Szarego Lasu! Jestem tak ogromnie ciekawa, jak tym razem to się potoczy, co zmieniłaś, co dodałaś!
Czekam i łaknę więcej! O wiele więcej!
Ściskam mocno!
Zdarza się najlepszym :') Pakuj walizki, bo teraz w Szarym Lesie Remus utknie na dłużej :') Zmieniłam sporo, dodałam jeszcze więcej, chociaż w następnym rozdziale będzie to chyba mniej widoczne. A może nie?
UsuńNiedługo będzie więcej, obiecuję!
AA
Kochana! Witaj z powrotem!
OdpowiedzUsuńJuż od jakiegoś czasu podejmowałam próby wbicia do Ciebie na bloga, ale mi to skutecznie uniemożliwiłaś :P
Jest dobrze! Nawet bardzo - już czuję, że to opowiadanie będzie mi się podobać jeszcze bardziej, niż kiedyś! Jest lepiej, to widać w trakcie czytania :D
Zauważyłam, że trzeci rozdział jest już w 75% gotowy, także wyczekuję, aż się pojawi!
Cieszę się, że wróciłaś!
Buziaki!
Magda (zapamiętana pewnie jako Magdalene Sun ;))
Oczywiście, że pamiętam!
UsuńNo cóż, starego bloga nie ma już od dość dawna, ale teraz pojawił się nowy. I w końcu udało Ci się mnie znaleźć, to chyba najważniejsze :')
Cieszę się, że opowiadanie zaczyna podobać się coraz bardziej. Powiem nawet - mi samej również każda kolejna wersja wydaje się lepsza :')
Rozdział pewnie będzie w okolicach poniedziałku, jeśli nic mi nie wyskoczy, ale na pewno szybciej niż później.
Ściskam serdecznie
AA