Po ponad tygodniu deszczy i burz na
niebie znów świeciło słońce. Remus nie miał termometru, ale podejrzewał, że
temperatura wzrosła do trzydziestu paru stopni — jakby niemiłosierna pogoda
chciała przypomnieć Wielkiej Brytanii, że wciąż trwa lato.
Lupin przetoczył wzrokiem po grupie
dzieci, którą miał przed sobą. Ani Jeanne, ani Mary nie odpuściły mu obietnicy,
którą złożył przy ognisku. Już następnego dnia próbowały wmanewrować go w
nauczanie, ale udało mu się wymówić niewyspaniem po zarwanej na przyjęciu nocy.
Argument ten miał jednak ograniczoną datę ważności, ale ulewy działały na jego
korzyść.
We wtorek koło południa, kiedy deszcz
znów ustał, na Wielkiej Polanie — tak nazywano miejsce, gdzie mieszkała Mary —
nagle pojawiło się mnóstwo dzieci. Część była z rodzicami, ale większość
przyszła samotnie. Były w różnym wieku. Najmłodsze dziecko prawdopodobnie miało
koło sześciu lat, najstarsze prawie dziesięć więcej. Tego Lupin w ogóle się nie
spodziewał. Po raz pierwszy zastanowił się, czego właściwie powinien nauczać.
Wcześniej wydawało mu się to oczywiste: zaklęcia, eliksiry, trochę zielarstwa,
może transmutacja. Tymczasem niektóre dzieci nie potrafiły czytać i pisać.
Innym szło to dosyć słabo, bo nie miały materiału do ćwiczeń. Tylko nieliczna
grupa, i to raczej nastolatków, była w tym biegła. Różdżkę posiadało może co
piąte dziecko, z czego większość pożyczyła je od rodziców specjalnie na czas
lekcji. Ta sytuacja była tak odległa od pracy nauczyciela w Hogwarcie, tak
inna, że Remus zaczął się zastanawiać, czy doświadczenie nie będzie mu po
prostu przeszkadzać. Nie miał pojęcia, czego potrzebują młode wilkołaki w
Szarym Lesie. Był przerażony zadaniem, jakie przed nim stało i chyba tylko gryfońskość
powstrzymała go przed ucieczką. Wziął wtedy głęboki oddech i spróbował jakoś
nakreślić plan działania.
Od tamtego momentu minęło już kilka dni
i kilka lekcji, a Remus powoli wtłaczał się w rytm lasu i swojego nowego
zajęcia. Prowadził wiele zajęć i zaczynało sprawiać mu to satysfakcję.
Faktycznie lubił nauczanie i rzeczywiście okazał się dobrym wykładowcą, jak
określiła go Macdonald. Dwa lata temu stwierdził z całą mocą, że to na pewno
nie jest jego sposób na życie. I chyba się myliłem, przyznał w myślach.
Lupin ponownie spojrzał na każdego członka swojej dzisiejszej grupy i
uśmiechnął się. Przez myśl przemknęło mu, że może kiedyś, jeśli zostanie w
Szarym Lesie — w innym wypadku nic podobnego nie miałoby szansy się stać —
będzie nauczał własne dziecko. Niedorzeczność, skarcił się natychmiast. To
się nigdy nie stanie.
— Dzisiaj po raz pierwszy porozmawiamy o
eliksirach — zaczął. — W Hogwarcie ten przedmiot, podobnie jak zielarstwo, nie
budzi często entuzjazmu, bo nie można, przynajmniej na początku, używać
różdżki. Jednak w naszych warunkach to nawet lepiej. Dla mnie eliksiry to tak
naprawdę nieco inny rodzaj magii. Za ich pomocą bardzo często można uzyskać te
same rezultaty, co dzięki zaklęciom i urokom. Czasem ten sam efekt da jedno
zaklęcie lub pięć eliksirów, czasem odwrotnie. Czasem działania obu tych
rodzajów magii są jedynie podobne… — Zamyślił się na chwilę. — Czasem jednak
powstają unikalne eliksiry, których działania w żadnym razie nie można uzyskać
zaklęciami. Dlatego nie sądzę, aby ignorowanie tej dziedziny magii było
rozsądne. — Odchrząknął. — Zdaję sobie sprawę, że Szary Las to unikatowe
miejsce. Nie potrzebujecie znać wielu eliksirów, których receptury i warzenie w
Hogwarcie są podstawą. Wartościowe mogłyby być dla was mikstury, o których,
niestety, nigdy nie słyszałem. Ale postaram się wam przekazać wszystko, co
wiem, na tematy, które uważam za potrzebne. Dzisiaj zaczniemy od Eliksiru
Słodkiego Snu.
Grupa wydawała się całkiem
zainteresowana. Była niewielka, bo Remus uznał, że w ten sposób będzie mu
łatwiej dotrzeć do każdego ucznia. Już w Hogwarcie starał się indywidualnie
podchodzić do podopiecznych, ale w Szarym Lesie okazało się to wyjątkowo ważne.
Część dzieci, która była czarodziejami, nigdy w życiu nie trzymała w dłoni
różdżki. Lupin nie potrafił pojąć, jakim cudem las nie spłonął jeszcze od
wybuchów niekontrolowanej magii. Mary powiedziała mu, że dzieci oddają swoją
magiczną energię naturze i pewnie i tak nic by z tego nie zrozumiał, gdyby
akurat nie byli świadkami takiego zdarzenia.
Byli wtedy na plaży i prali ubrania.
Zmierzchało, dopiero co przestało padać i, chociaż w każdej chwili znów mogła
rozpętać się burza, Mary zdecydowała o wyjściu.
— Za długo już z tym czekam, trzeba to
było zrobić zaraz po ognisku — wyjaśniła, szukając po swojej sypialni
pogubionych brudnych skarpetek. Gdy znalazła już wszystkie — a przynajmniej,
kiedy jej się wydawało, że znalazła — wyszła, namawiając Remusa, by poszedł z
nią.
Po drodze nie spotkali nikogo, bo nikomu
nie chciało się wychodzić z ciepłej jaskini w taką pogodę. Lupin doskonale ich
rozumiał i z własnej woli nie wyszedłby od Macdonald. Nawet do swojej własnej
jaskini, bo i po co? Na razie stało tam tylko łóżko, nie miał ani jedzenia, ani
miejsca, by je przechować. Wiedział, że powinien jak najszybciej wyprowadzić
się od przyjaciółki, ale wciąż zwlekał. Póki Sebastien nie ukończył jego mebli,
miał przynajmniej wymówkę.
Pranie w zimnej wodzie jeziora, przy
użyciu dość niepewnych eliksirów, szło opornie, ale widać było jakieś efekty.
Nie było to jednak wymagające pełnego skupienia zajęcie, toteż Remus rozglądał
się dookoła, słuchając trajkotania Macdonald. Ta akurat opowiadała o rozstaniu
jakichś ludzi, których Lupin powinien kojarzyć z ogniska. Błądząc spojrzeniem
między drzewami, dostrzegł biegnące w stronę jeziora dzieci i wtedy zapytał,
przerywając przyjaciółce wywód o wadach niejakiego Christiana:
— Właściwie jakim cudem ten las jeszcze
stoi? Przecież każde z tych dzieci to tykająca magiczna bomba.
Mary podniosła na niego nierozumiejący
wzrok. Po chwili jednak zamrugała, potrząsnęła głową, jakby wyrywając się z
marazmu i odpowiedziała.
— No, dzieciaki oddają magiczną energię
do lasu. Naturze — wyjaśniła.
Patrzyli na siebie w ciszy. Remus nie
rozumiał, a Mary widocznie nie umiała znaleźć lepszych słów. Nagle obróciła się
w stronę lasu i biegających nieopodal dzieci.
— Patrz, teraz.
Jeden z chłopców potknął się i upadł.
Oświetlały go ostatnie promienie słońca, ale po chwili on sam wydawał się lśnić
dziwnym złotym blaskiem. Krótkie włosy uniosły się do góry. Potem blask zdał
się wybuchnąć — grudki światła oderwały się od chłopca i poleciały we
wszystkich kierunkach, przylepiły się do drzew, liści, krzewów. Świetlista
magiczna breja wchłonęła się w rośliny, a Lupin mógł dostrzec, jak wędruje w
głąb łodyg i pni, aż znika pod ziemią. Nim całe to widowisko się skończyło,
chłopiec dawno zdążył odbiec.
— To magiczna ziemia, Remmy. Przyjmuje
wszystko. My chronimy ją, utrzymując to miejsce Nienanoszalnym, ona chroni nas
przed naszą własną magią. Dlatego mało kto stąd wyjeżdża. Mało kto potrafiłby
zapanować nad magią gdzieś indziej.
Remus jeszcze przez jakiś czas patrzył
bezrozumnie w tamto miejsce. Nie zauważył, kiedy Mary znów zaczęła szczebiotać.
Czy Hogwart też tak potrafi? A jeśli nie… Co by się stało, gdyby te dzieci
tam trafiły? Co by się stało, gdyby ci ludzie stanęli do magicznej walki?
Westchnął, odganiając wspomnienia. Ta kwestia
wciąż go nurtowała, ale w tym momencie powinien skupić się na czymś zupełnie
innym — w trzech z czterech kociołków Eliksir Słodkiego Snu nabrał już
odpowiedniego koloru. Brakowało im tylko ostatniego składnika. Sprawa
przedstawiała się o wiele gorzej w ostatniej grupie.
Eliksir, czy raczej brudnobrązowa, gęsta
maź, bulgotał głośno. Ogromne bąble wrzącego płynu pękały z trzaskiem,
roznosząc wokół woń lawendy. Remus patrzył na cynowy kociołek bez zrozumienia. Jak
można aż tak zepsuć…? Nagle jego wzrok zatrzymał się na brudnych od ziemi
dłoniach Evana. Chłopiec miał trzynaście lat i Lupin uznał, że umieszczenie go
w grupie z dwoma jedenastolatkami wzbudzi w nim poczucie odpowiedzialności,
może nawet braterskie uczucia. Teraz jednak zrozumiał, że znacznie się pomylił.
— Evan, co wrzuciłeś do kociołka? —
zapytał Remus, starając się utrzymać surowy ton. W gruncie rzeczy spodziewał
się, że niełatwo będzie prowadzić lekcje z dziećmi, które nigdy wcześniej nie
miały do czynienia z edukacją, a wybryk był niegroźny.
Chłopiec machinalnie schował ubrudzoną
dłoń za plecami.
— Nic! — oznajmił gwałtownie.
Jego partnerki, Sarah i Jane, patrzyły
to na niego, to na Remusa, nieco przestraszonym spojrzeniem, jakby obawiając
się, że one też poniosą jakieś konsekwencje. Lupin westchnął w duchu. Zdecydowanie
trzeba ich rozdzielić.
— Widziałam, jak wrzucasz tam
dżdżownicę, Evan! — krzyknęła Daisy. Była w sąsiedniej grupie, której, na całe
szczęście, właśnie udało się ukończyć eliksir. — Ohyda! Evan, wstydziłbyś się!
Policzki chłopca zarumieniły się lekko
pod wpływem nagany rówieśniczki. Spuścił wzrok.
— Przepraszam — wymamrotał. — Chciałem
zobaczyć, co się stanie.
— Jak widzisz, eliksir jest do
wyrzucenia. Evanesco. — Remus oczyścił kociołek z mazi. — Moi drodzy —
zwrócił się do wszystkich — niektóre… modyfikacje przepisów widać gołym
okiem. Nie zgadza się kolor albo zapach, konsystencja jest wodnista zamiast
gęstej lub odwrotnie. Ale niektórych zmian nie widać. Czasem zamieniony lub
dodany składnik może przedłużyć lub skrócić działanie wywaru, wzmocnić,
osłabić. Eliksir na ból głowy, gdy kwiaty belladonny zamieni się na jej liście,
działa przeczyszczająco. Eliksir uspokajający, kiedy zamiast waleriany doda się
do niego lawendy, jest silnym eliksirem usypiającym. Dlatego proszę was,
żebyście nie eksperymentowali ze składami. Ich zmiana jest możliwa, owszem, ale
to mistrzowska rzecz. Wymaga wybitnej znajomości numerologii, zielarstwa i
właściwości składników. — Zrobił przerwę na głęboki oddech. — Trzy grupy
wykonały zadanie bardzo dobrze i myślę, że na tym skończymy dzisiejsze zajęcia.
Evanie, nie będziesz już pracował z Jane i Sarah. Sądzę, że powinieneś je
przeprosić za sabotaż.
Remus odszedł kawałek od dzieci, kątem
oka oglądając, jak się zbierają. Rozlewały eliksir do probówek, chlapiąc się
przy tym wesoło. Śmiały się.
Evan rzeczywiście wyglądał na
skruszonego i rozmawiał ze swoimi współpracowniczkami. Dziewczynki chyba szybko
mu wybaczyły — Lupin mógł dostrzec, że się uśmiechają.
Był całkiem zadowolony z
przeprowadzonych zajęć, chociaż złościł się, że odpłynął myślami w pewnym
momencie. Powinien cały czas obserwować swoich uczniów. Dlaczego sądził, że
wszyscy będą grzecznie wykonywać polecenia z przepisu? Przecież dobrze
wiedział, jacy są nastolatkowie. Właściwie można było uznać za cud, że tylko
jeden eliksir został specjalnie doprawiony. Kiedy on był w drugiej
klasie… Uśmiechnął się do siebie na wspomnienie lekcji ze Slughornem, kiedy
warzyli Eliksir Słodkiego Snu. To był jedyny rok, kiedy nie mieli tych zajęć ze
Ślizgonami. James, starając się o zainteresowanie Lily, nie musiał próbować
mierzyć się z geniuszem Snape’a — dlatego często dorzucał coś do swoich
eliksirów. Syriusz tylko go do tego podjudzał i w zasadzie…
Stop. Nie myśleć o Syriuszu.
Wyjątkowo tego dnia nie miał już mieć innych
lekcji i szedł przed siebie. Cudowna pogoda nastrajała go wyjątkowo pozytywnie.
Są takie dni, kiedy słońce stoi wysoko na bezchmurnym niebie, kiedy powiewa
chłodzący wiatr, a w powietrzu unosi się soczysty zapach lata — i w takie dni
nikt nie myśli o wojnie, nienawiści, ani nawet o najbłahszych problemach. W
takie dni świat jest pięknym, bezpiecznym miejscem. A potem wszystko wraca
do normy, skwitował w myślach Lupin. Ale, chcąc nie chcąc, jego myśli
uciekały od poważnych spraw, by zaraz znów ich dotknąć; Remus nie potrafił
zapomnieć o niektórych rzeczach. Wciąż nie napisał Dumbledore’owi żadnego
raportu. Nikt nie powiedział mu, że powinien, nie padło ani jedno zdanie
sugestii. Lupin miał tylko rozeznać się w sytuacji, wrócić, zdać jedno długie i
szczegółowe zeznanie. Mimo to nie chciał poddać się takiej formie, chciał na
bieżąco informować Zakon o wszystkim, czego się dowie.
Tylko czego się dowiedziałem?,
zadrwił w myślach. Że te dzieciaki nie potrafią czytać ani trzymać różdżki?
Że las przyjmuje ich magię? Czy to jest naprawdę aż tak istotne, jak wydawało
mi się na początku? Ci ludzie nie chcą wojny. Mało kogo ona interesuje, mają
swoje życie. Greybacka nie spotkałem. Tenderson ma córkę. To wszystko
drobiazgi, nieistotne. Przecież ja jeszcze nic nie wiem…
Nie wiedział, czy zdobywa informacje
szybko, czy wolno. Był w Szarym Lesie kilkanaście dni. Uczył dzieci. Polubił
się z Jeanne, poznał jakieś dziesięć osób. I wciąż nie przeżył tu swojej
pierwszej pełni, która zbliżała się nieubłaganie. Bał się.
I wtedy, gdy już zamierzał po raz
kolejny roztrząsać wszystko, co mogło się zdarzyć w świetle księżyca, znów
zadziałała na niego uspokajająca aura pogody. Skupienie uleciało, a na pełnię
machnął ręką. Co ma być, to będzie, próbował się przekonać. Przecież
będę z Mary.
I Sebastienem, podpowiedział mu
irytujący głosik, ale Lupin go zignorował. Poczuł, że zrobił się głodny. Zerwał
garść malin z rosnącego opodal krzaczka — ze zdumieniem odkrył, że kilka jardów
dalej znajduje się cały malinowy zagajnik — a potem zdecydował się na powrót do
Macdonald. Zbliżała się pora obiadowa, przyjaciółka na pewno już coś
przygotowała.
Nadwyrężam jej gościnność, zganił
się Remus, przedzierając się przez las w stronę Wielkiej Polany. Naprawdę
powinienem się już wyprowadzić.
Wciąż zdarzało mu się gubić w lesie,
chociaż orientował się coraz lepiej. Nawet teraz, chociaż odszedł spory kawałek
w nieznanym jeszcze kierunku, wiedział, gdzie się znajduje. Drzewa przestały
wyglądać tak samo, jak jedna zbita leśna masa, ścieżki stały się bardziej
widoczne, Lupin miał też nieodparte wrażenie, że polepszył się jego słuch. A
może po prostu nie było tu żadnego permanentnego szumu, zagłuszającego ciche
dźwięki? Nie jeździły tu samochody, ludzie rzadko gromadzili się w duże, głośne
grupy. Dźwięki lasu nie przeszkadzały, a wręcz pomagały zorientować się w
przestrzeni.
Po paru minutach Remus dotarł do
skrzyżowania z dróżką, która łączyła jego jaskinię z Wielką Polaną. Mężczyzna
wczoraj po lekcjach — dwie grupy nauki czytania, jedna na zaklęcie Lumos
— w przypływie energii, oczyścił z szyszek ścieżkę, którą nazwał swoją.
Doszedłszy do tego miejsca z zadowoleniem stwierdził, że na drodze w zasięgu
jego wzroku nie ma ani jednej. Humor poprawił mu się jeszcze bardziej, toteż na
Wielką Polanę wszedł szeroko uśmiechnięty.
— Em, wróciłem! — poinformował
przyjaciółkę, wdrapując się do jej jaskini. Tak, jak się spodziewał, zastał
Macdonald przygotowującą posiłek.
— Serwus, stary! — przywitał go
Sebastien, rozpostarty na jednym z foteli. Jednym z trzech foteli, wypadałoby
zaznaczyć, bo w ciągu ostatniego tygodnia Mary dorobiła się nowego. I trzeciego
krzesła też.
Kiedy Remus po raz pierwszy usłyszał, że
Sebastien rzekomo nadużywa gościnności jego przyjaciółki, nie bardzo
zainteresowała go ta informacja. Ot, kurtuazja, pomyślał wtedy. No bo
jak często trzeba by przesiadywać u przyjaciółki, żeby faktycznie można to było
nazwać nadużyciem?
Sebastien Leign przesiadywał u Mary
praktycznie cały czas. Pojawiał się jakiś czas po tym, jak Lupin i Macdonald
jedli śniadanie, zostawał do obiadu, wracał do siebie, by nierzadko wrócić
jeszcze wieczorem. Remusa jego obecność zaczynała już powoli nużyć, natomiast
jego przyjaciółka wydawała się wręcz wniebowzięta zaistniałą sytuacją. Jest
szczęśliwa, zauważył pewnego dnia Remus. I było w tym coś osobliwego, coś,
co wręcz zakuło Lupina głęboko w sercu — podczas gdy jego myśli wciąż wracały
do wojny, wciąż miał przed oczami Dumbledore’a, pamiętał o swojej misji,
pamiętał… jego, Mary śmiała się beztrosko z żartów Leigna, mówiła cały
czas o wszystkim i o niczym, spała kamiennym snem. Była zadowolona z życia.
Cieszyła się życiem.
— Remmy?! — Macdonald przerwała gonitwę
jego myśli. Ostatnio często się zamyślał, przypominał sobie, analizował,
martwił się. I wiedział, że Mary doskonale zna tok jego myśli, ale nigdy nie
pyta. I dobrze, pewnie tylko znów by się pokłócili.
— Słucham, słucham — zapewnił.
— Pytałam, czy do ryby też zamierzasz
jeść ziemniaki — powtórzyła cierpliwie przyjaciółka — czy zjesz z samymi warzywami.
— Może być bez — zdecydował.
Chwilę później obiad był gotowy. Usiedli
w trójkę, jak zwykle zresztą. Nagle, jakoś pomiędzy łykiem wody a marchewką,
odezwał się Sebastien:
— Właściwie, to skończyłem twoje meble.
Znaczy najpotrzebniejsze, nie? Grill, lodownia, trochę szafek i takie tam.
Jakbyś chciał, to dzisiaj możemy je przenieść.
Lupin zaniemówił. Chciał się
wyprowadzić, oczywiście, ale nie spodziewał się, że jeszcze dzisiaj będzie to
możliwe. Kiedy, na Godryka, on to wszystko zrobił, skoro siedzi z Mary cały
czas?, przemknęło mu przez myśl. Przełknął to, co miał w ustach.
— No jasne — odpowiedział.
Starał się nie widzieć słabo skrywanej
radości w oczach Sebastiena.
***
Po obiedzie wyszli praktycznie od razu.
Ruszyli w tę stronę lasu, w której Lupin jeszcze niezbyt dobrze się orientował,
szli w głąb puszczy przy akompaniamencie historii opowiadanych przez Mary.
Remus przez chwilę bał się, że może ta część boru jest gęstsza lub mniej
przystępna, sam nie wiedział dlaczego. Jednak Szary Las zdawał się być wszędzie
taki sam.
Szli dobrą, wydeptaną ścieżką, na której
nie było zbyt wiele szyszek. Lupin był z tego powodu bardzo zadowolony. Poczuł,
że nie musi co chwilę patrzeć pod nogi i ze spokojem rozglądał się po okolicy.
Jego uwagę przykuły pojawiające się czasem wierzby, bo do tej pory na żadną się
nie natknął. W pewnym momencie zauważył całe ich skupisko, otoczone niewielkim
płotkiem. To pewnie te magiczne, uzmysłowił sobie, gdy je mijali.
Musiał przyznać, że Sebastien mieszkał
dość daleko od Wielkiej Polany, a nawet dość daleko od różnych skupisk
wilkołaków. Momentami na ich drodze pojawiały się ptaki, albo przynajmniej dało
się słyszeć ich śpiew. W końcu doszli na miejsce.
Remus przystanął, oszołomiony.
Spodziewał się zobaczyć jaskinię! Tymczasem jego oczom ukazał się
najprawdziwszy drewniany domek na skalistym fundamencie. Miał niewielką
werandę, ściany, autentyczne drzwi i okna z normalnymi szybami, a nawet
spadzisty dach. Wokół domu posadzono nawet krzewy dzikiej róży.
— Remmy, co tak stoisz? — spytała Mary,
będąc już pod drzwiami, otwieranymi przez Sebastiena prawdziwymi kluczami.
— To jest… łał — wydukał Lupin,
podchodząc do domku. — Po prostu… nie spodziewałem się. Kurczę, to jest
prawdziwy dom!
— Na galopujące kelpie, jaki ma być? —
Leign roześmiał się. — Jasne, że prawdziwy, nie? Zapraszam — powiedział,
uporawszy się z zamkiem.
Do środka weszła Mary, zaraz za nią
Remus, a na końcu Sebastien. Wnętrze również zaparło dech w piersiach Lupina.
Wszystko było drewniane, wszystko pachniało drewnem. Woń desek i impregnatu
była wręcz otumaniająca.
Leign poprowadził towarzyszy do
okazałych dwuskrzydłowych drzwi i pchnął je. Za nimi znajdował się imponujący warsztat,
wszędzie leżały dłuta, młotki, pędzle i ogromne kloce drewna. Powietrze
przesycone było ciężkim zapachem farb i lakierów. W kącie pracowni stało kilka
szafek, dwa fotele, mały stolik i — Merlinie, dlaczego? — trzy krzesła. Obok
leżało pudło pełne uchwytów na pochodnie, talerzy i sztućców.
— Możesz obejrzeć, czy wszystko jest
gites mandragora — rzucił Sebastien, stając w drzwiach.
Remus podszedł do swoich nowych mebli i
próbował się im krytycznie przyjrzeć, ale nie był pewny, na co ma zwrócić
uwagę. W zamyśleniu przesunął palcem po świeżo zaimpregnowanym blacie stolika.
Od duszącego zapachu aż zakręciło mu się w głowie. Zapragnął jak najszybciej
opuścić to pomieszczenie.
— Jest w porządku, jak najbardziej —
zapewnił, a później odkaszlnął. — Żadnych uwag. Jak to wszystko przeniesiemy? —
spytał.
— No z tym będzie trochę roboty, nie? —
zafrasował się. — Łóżko jeszcze dałem radę przelewitować, ale tyle tego, w
życiu tego nie utrzymam. Trzeba by na raty.
— Nie można tego zmniejszyć i schować do
kieszeni? — Zdziwił się Lupin.
— Nie — zaprzeczył Sebastien. — Eliksir
impregnujący przez tydzień czynnie reaguje z meblami. Nie można wtedy
zmniejszać. Tylko lewitacja.
— Mamy trzy różdżki. — Zauważył Remus. —
To…
— Będą ze trzy przejścia, nie?
Lupin ze zdziwieniem popatrzył na
Sebastiena. No cóż, raczej nie uczył się Leviosy w wieku jedenastu
lat i to od Flitwicka, stwierdził. Przeniósł wzrok na Mary. Kobieta zarumieniła
się i spojrzała pod nogi. Merlinie, litości! Będzie teraz udawać, że sobie
nie poradzi?
— Myślę, że powinniśmy dać radę —
oświadczył Remus. — Mogę wziąć na siebie wszystkie te szafki i stolik. Mary
poradzi sobie z fotelami i tym pudłem, prawda?
— Ja… no, chyba tak — odpowiedziała i
zagryzła wargę. — Dasz radę z krzesłami, Sebastien?
— Jasna sprawa, nie? Krzesła to nie
problem. Jesteście pewni, że dacie sobie radę?
— Tak — odparł pewnie Remus. Mary
skinęła głową w milczeniu.
Najtrudniej było wynieść meble z domu,
nie obijając przy okazji wszystkich ścian. Droga przez las była o wiele
łatwiejsza, chociaż co jakiś czas szafka czy fotel zahaczały o gałęzie drzew.
Nie mieli jednak żadnego problemu, aby dojść do jaskini Lupina. Gdy dotarli na
miejsce, Mary zadeklarowała, że przyniesie przyjacielowi jego kufer i zapas
jedzenia, a Sebastien poszedł za nią. Remus został sam. I poczuł się nieswojo.
Przecież to nie jest tak, że nie
byłem sam od kilkunastu dni, przekonywał siebie. Jednak do tej pory wciąż
zawsze Macdonald — i Leign — kręcili się wokół. Teraz co prawda też odeszli
tylko na moment, ale to już nie było to samo. Jestem u siebie, dotarło
do niego. Mam nowy dom.
Wziął się za meblowanie jaskini. Szafki
przesunął w kąt, fotele ustawił na środku. Po chwili zastanowienia pomyślał, że
może warto byłoby utworzyć jakieś działowe ściany…
Jak brzmiało to zaklęcie? Merlinie,
trzeba jednak było wziąć książki z transmutacji, mruczał do siebie w
myślach. Murum? Murumeri? Murumderi?
— Murumdio — rzucił zaklęcie. Z
jego różdżki błysnął błękitny, gęsty promień, który zawisł w powietrzu.
Lupin podszedł do miejsca, gdzie chciał
postawić ścianę, schylił się, i strzepnął zaklęcie na ziemię. Promień z jego
różdżki zaczął się wydłużać i przylegać do podłogi, gdzie zastygał na kamień.
Remus poprowadził zaklęcie przez pół jaskini, a później nakładał kolejne
warstwy zaklęcia, by ściana urosła. W końcu oddzielił swoją sypialnię od
głównego pomieszczenia przynajmniej częściowo — nie był na tyle wysoki, by
ściana mogła dotknąć sufitu.
W tym momencie do jaskini wróciła Mary z
Sebastienem.
— O — zdziwiła się kobieta, zobaczywszy
ścianę.
— Nieźle — zauważył Sebastien. — Pomóc
ci z rozstawieniem tego, czy nie chcesz, żeby ci machać ogonem?
— Właściwie… — Zamyślił się. Czuł się
nieswojo, ale z drugiej strony naprawdę brakowało mu samotności. Dyskomfort,
jaki odczuwał, wynikał raczej z nagłej zmiany niż z faktu, jaka to była zmiana.
— Chyba poradzę sobie sam.
— Remmy, jesteś pewny?
— Tak, Em. Dzięki za wszystko, ale chcę
to zrobić sam.
— W porządku — mruknęła jego
przyjaciółka.
Schowała przyniesione mięso do lodowni —
tylko siedem porcji, planowała polowanie tuż po pełni — i odstawiła słoiki z
płatkami wierzbowymi na stolik, a obok jeszcze kosz pełen owoców. Sebastien odłożył
ogromny wór ziemniaków, który niósł i pożegnali się z Lupinem. Początkowo szli
w ciszy, co było do Mary niepodobne, ale jeszcze nim wyszli z zasięgu słuchu
Remusa podjęli wesołą rozmowę. Wkrótce później nastała cisza.
Remus odetchnął głęboko i rozejrzał się
po swoim nowym mieszkaniu. Wciąż trudno mu było w to wszystko uwierzyć. Szary
Las był taki… normalny. Ludzie mieszkali w jaskiniach i nie mieli bieżącej wody
ani kanalizacji, ale jedli ziemniaki — przynajmniej jeśli chcieli — robili
ogniska i wiedli normalne życie. Teraz nawet mieli dostęp do jako-takiej
edukacji.
Ciekawe, czemu nikt inny się tego nie
podjął?, zastanawiał się Remus, przesuwając szafki. Zastanawiał się, jak
najlepiej rozmieścić grill i lodownię. Przecież Mary też skończyła Hogwart.
Może nie była najlepsza z teorii… No dobrze, teoria w ogóle jej nie
interesowała, ale dobrze rzucała zaklęcia. I też ma rękę do dzieci. Mogłaby
sobie poradzić z podstawami, chyba. Musiał jednak przyznać przed sobą, że
nie potrafił wyobrazić sobie przyjaciółki w roli nauczycielki. Może to
rzeczywiście nie było rozwiązanie, uznał w końcu.
Jedną z szafek — miał ich zdecydowanie
zbyt dużo — przeniósł do swojej sypialni i ułożył tam ubrania. Książki
postanowił schować do szafek w kuchni, w końcu nie była to żadna różnica. Jego
kufer szybko został opróżniony i odsunięty w kąt. Zawsze mógł pełnić rolę
dodatkowego siedzenia, gdyby miał mieć więcej gości. Na koniec zajął się montażem
pochodni w skale. Przy użyciu czarów nie było to zbyt trudne zajęcie, dlatego
skończył cały remont jeszcze przed zmrokiem. Rozejrzał się. Po chwili namysłu
użył Murumdio do stworzenia otwartego paleniska, którym mógłby dogrzewać
się zimą i w chłodne wieczory. Na szczęście wysoki otwór w jaskini mógł pełnić
nie tylko rolę okna, ale i komina.
Mężczyzna anihilował istnienie
czerwonych płacht, które chroniły dziury w skale. Teraz, gdy miał o wiele
więcej czasu, chciał się pokusić o bardziej finezyjne rozwiązania. W wejściu do
jaskini udało mu się wyczarować drzwi. Nie były idealne i strasznie skrzypiały,
ale nie zniknęły po kwadransie i Lupin uznał, że raczej będą się trzymać. W
oknie utworzył delikatną, półprzepuszczalną błonę. Była nieco zielonkawa, nie
miał pojęcia dlaczego, i światło wpadające przez ten otwór nieco zmieniało
kolor… ale nie miało to większego znaczenia.
Po chwili namysłu wszedł jeszcze raz do
swojej sypialni. Zastanawiał się, czy naprawdę zmuszony jest do codziennych
kąpieli w jeziorze. Teraz nie było to uciążliwe, ale co będzie zimą? Woda nie
była problemem. Mógłby się przecież wykąpać, używając zaklęć, choćby
wystarczająco mocnego Aquamenti. Chodziło tylko o to, by nie ochlapać
wszystkiego wokół.
Przyjrzał się kątowi między rzeczywistą
ścianą jaskini a tą wyczarowaną przez siebie. Gdyby postawić tu jeszcze
jedną ścianę… zadbać o odpowiedni skos… Tylko gdzie odprowadzić wodę?,
myślał. Trzeba ją wpuścić w glebę, nie w skałę.
Po chwili zastanowienia spróbował przebić
się przez skałę w podłodze i dość szybko mu się udało. Wydrążył prostą linię
pod ścianą jaskini, od której za pomocą Murumdio stworzył odpowiednią
równię pochyłą. Następnie oddzielił prysznic od sypialni jeszcze jedną ścianą.
— Aquamenti! — Rzucił zaklęcie na
próbę. Woda spłynęła do odpływu. Nie zalała sypialni, ściany były szczelne.
Remus był zadowolony ze swojej pracy.
Postanowił przejść się na wieczorny spacer, na przykład do tego dopiero co
odkrytego malinowego zagajnika. Słońce już zaszło, ale wciąż było ciepło.
Zamknął za sobą drzwi i poszedł. Niestety, w pewnym momencie musiał zejść ze
ścieżki, która prowadziła na Wielką Polanę, i pod jego nogami znów pojawiły się
szyszki. Kopał je dość bezmyślnie, z umiarkowaną agresją. Samotność i cisza
uspokoiły jego nienawiść. Gdy doszedł na miejsce, był już całkiem głodny.
Doszedłszy do zagajnika, usiadł pod
krzewem malin. Jadł owoce, rozkoszując się ich słodkim smakiem. Może nie
jest to najbardziej wartościowa kolacja, ale z pewnością niezwykle smaczna,
przyznał. Gdy zaspokoił pierwszy głód, poczuł obezwładniającą senność. Poranne
lekcje, wyprawa po meble, a potem podróż z nimi, wykańczanie własnej jaskini,
wszystko to go zmęczyło. Wstał i obrócił się w kierunku ścieżki. Od razu cofnął
się o krok, odruchowo sięgając ręką do schowanej w kieszeni różdżki.
Stojąca przed nim Livy Tenderson
roześmiała się.
— Spokojnie, tym razem nic ci nie
zabrałam — powiedziała w końcu. — Naprawdę łatwo cię podejść, Remusie Lupinie.
— Cześć, Livy — odrzekł powoli,
opuszczając dłoń. Odchrząknął. — Co tu robisz?
— To, co ty. Przyszłam po maliny. Często
tu bywam.
— Aha. — Nie wyglądał na przekonanego.
Livy znów się roześmiała, ale jej oczy pozostawały czujne. Obserwowała go.
— Nie śledzę cię — rzuciła w końcu,
siadając pod innym krzewem. Zerwała garść owoców. — Po co miałabym?
Remus nie odpowiedział. Nie miał pojęcia
dlaczego, ale czuł podskórnie, że dziewczyna nie zjawiła się w zagajniku
przypadkowo. Może przez uważne spojrzenie, którym go bez przerwy taksowała?
— Twój ojciec pracuje dla Tego, Którego
Imienia… — Nie skończył, bo machnęła ręką. Przegryzła garść owoców, a malinowy
sok pociekł jej po brodzie. Wytarła się wierzchem dłoni, zrywając kolejne
owoce.
— Czy ja wyglądam jak mój ojciec?
Lupin musiał przyznać, że nie. Może
nie powinienem oceniać jej przez pryzmat Edmunda? Przecież jest tylko dzieckiem.
Ale żyje z nim, musi choć w jakimś stopniu podzielać jego poglądy.
Tak jak Syriusz podziela poglądy
swojego rodu?, zadrwił głosik w jego głowie.
Stop. Nie myśleć o Syriuszu.
— Przepraszam — odparł w końcu i
ponownie usiadł. Wciąż chciało mu się spać, ale nie zamierzał po prostu odejść.
Livy go intrygowała. — Wiem, że ocenianie dzieci przez pryzmat rodziców może
być krzywdzące, po prostu…
— Odruch, wiem — ucięła, ponownie
machając ręką.
Siedzieli w milczeniu. Remus zastanawiał
się, o co zapytać dziewczynę. Czy raczej — jak zapytać ją o powód przyjścia na
polanę, żeby odpowiedziała zgodnie z prawdą.
Nie miał pojęcia, ile minęło czasu, gdy
Livy wstała i otrzepała się. Był tak zaskoczony, że nawet nie zareagował.
— Do zobaczenia, Remusie Lupinie —
pożegnała się i zniknęła w lesie. Skonfundowany Lupin jeszcze przez kilka minut
siedział w zagajniku, nim wrócił do siebie na noc.
***
Kolejne dni upływały w tym samym,
monotonnym tempie. Lekcje wciąż sprawiały mu przyjemność, cieszył się też z
samotności. Nigdy nie był aż tak towarzyski, by z przyjemnością spędzać w
towarzystwie innych ludzi całą dobę, nawet jeśli byli to przyjaciele. Z tego
powodu w Hogwarcie często przesiadywał w bibliotece albo pustych klasach, żeby
mieć chociaż chwilę oddechu od Huncwotów. Gdy przybył do Szarego Lasu, nie
bardzo miał tę możliwość, był przecież całkowicie zależny od swojej
przyjaciółki. Chyba właśnie dlatego nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo
męczyło go życie w jej domu. Jednak tego dnia bardzo potrzebował czyjejś
obecności. Tego dnia miała być pełnia.
Od rana chodził zdenerwowany. Nie zjadł
śniadania, przeżuł tylko garstkę jeżyn, które mu zostały. Westchnął. Był
głodny, ale wiedział, że nie przełknie niczego innego niż owoce jednak nie miał
ich więcej.
Zbliżało się południe, więc do wschodu
księżyca zostało kilka godzin. Burczenie w brzuchu przekonało Lupina, by wziąć
koszyk i udać się do malinowego zagajnika. Na miejscu zastał Livy.
Leżała na brzuchu pod krzaczkiem, przy
którym on ostatnio siedział. Nogi oparła o drzewo, ręce skrzyżowała pod głową.
Zdawała się obserwować niebo i w ogóle nie patrzyła w jego stronę, ale gdy
tylko wyszedł spomiędzy drzew, przywitała go.
— Dzień dobry, Remusie.
— Już nie „Remusie Lupinie”? — spytał,
siadając dość blisko niej, po drugiej stronie tego samego krzewu. Machnęła ręką
w powietrzu. Chyba ma w zwyczaju zbywać tak wszystko, czego nie chce słuchać
lub na co nie chce odpowiadać, zauważył.
— Jak ci idzie uczenie dzieciaków, żeby
nie wrzucać dżdżownic do kociołków? — zapytała po chwili, po czym usiała,
krzyżując nogi.
Remus uśmiechnął się. Po Evanie jeszcze
dwukrotnie, w dwóch różnych grupach, inne osoby próbowały wyciąć ten numer, ale
nauczony doświadczeniem, pozostawał czujny. W gruncie rzeczy było to dość
rozczulające.
— Całkiem w porządku — przyznał. Jego
koszyk powoli zaczął napełniać się zerwanymi owocami. — Wiesz, chyba lubię
uczyć. Co prawda o wiele bardziej komfortowo czuję się w innym zakresie magii niż
eliksiry czy podstawowe zaklęcia, nie mam z tym doświadczenia, ale sprawia mi
to przyjemność.
Odpowiedziała mu ciszą. W zamyśleniu
patrzyła na koszyk, do którego on wrzucał maliny. Wydawała się wręcz
rozkojarzona, straciła aurę czujności. Po czasie Lupin uprzytomnił sobie, że
wcześniej kojarzyła mu się nieco ze zdziczałym kotem. Teraz odbierał ją
całkowicie inaczej.
— A w jakim rodzaju magii czujesz się
dobrze? — spytała w końcu, siląc się na neutralny ton. Jednak Lupin wychwycił
drżenie w jej głosie.
— W obronie przed czarną magią —
przyznał — pojedynkach. Klątwach i przeciwurokach.
Skinęła głową w milczeniu, nie patrząc
na niego. Znów minęło kilka minut, nim ponownie się odezwała.
— Może mógłbyś mnie uczyć? — wyrzuciła z
siebie w końcu. — Ukradłam ojcu różdżkę — wyznała.
— Myślałem, że masz swoją — odpowiedział
zszokowany. Nie wyobrażał sobie, żeby córka poplecznika Tego, Którego Imienia
Nie Wolno Wymawiać musiała zdobywać różdżkę w sposób nielegalny.
— Ja i ojciec… nie dogadujemy się —
odrzekła wymijająco, po czym wbiła w Remusa oczekujące spojrzenie. — Więc?
Odwdzięczę się jakoś. Wiem, że jesteś przeciw mojemu ojcu i Greybackowi, gadają
o tym cały czas. Mogę powiedzieć ci, jeśli tylko czegoś się dowiem, mogę zdobyć
pieniądze, jeśli byś wolał, mogę…
— Livy — przerwał jej. — Dlaczego
chcesz, żebym cię uczył?
— Chcę wyjechać. I nigdy nie wracać. Nie
chcę dać się zabić po drodze.
Tym razem milczenie, które zapadło
między nimi, było ciężkie i duszące. Remus poczuł na sobie zimny oddech wojny,
o którym w lesie często udawało mu się zapomnieć. W pewnym sensie widział w
Livy Syriusza.
Stop. Nie myśleć o Syriuszu.
— Będę cię uczył.
Dziewczyna spojrzała na niego
rozpromieniona, a on czuł, że podjął właściwą decyzję. I znalazł szpiega.
***
Spotkali się na plażyczce — Remus, Mary
i oczywiście Sebastien. Lupin był zdenerwowany. Nie miał pojęcia, czego mógł
się spodziewać po nadchodzącej nocy. Po pełni spędzonej na bezkresnej
przestrzeni. Martwił się, bał. Co, jeśli kogoś zabije? Co, jeśli ktoś zabije
jego?
— Uspokój się, Remmy, będzie dobrze —
pocieszała go Mary, co jakiś czas robiąc przerwy w wesołym monologu. Nie
potrafił się uspokoić.
Woda, mimo wczesnego wieczoru wydawała
się ciemna i zdradziecka. Las szumiał złowieszczo, zachmurzone niebo wyglądało
jak piekielny kocioł. Rozweselona Macdonald, opowiadająca Sebastienowi historie
ze szkoły nie pasowała do obrazka. Co się dzisiaj wydarzy? Na pewno coś się
wydarzy!, denerwował się Remus.
Księżyc wzeszedł nad horyzontem.
Remus jest tak cudownym nauczycielem, że to się w głowie nie mieści! I do tego jaki wszechstronny! Swoją drogą ciekawi mnie dlaczego tak mało dzieci ma różdżki... Przecież wilkołaki mogłyby się dogadać z handlarzami magicznej wierzby i wliczyć w cenę parę sztuk tych cud patyków. No ale co tam, jakoś sobie poradził z tym wszystkim nasz ulubiony belfer.
OdpowiedzUsuńRemmy opuścił gniazdko i od razu wpadł w łapki cudownej Livy! Jego sława go po prostu wyprzedza i już się do niego spraszają na prywatne lekcje. Ah nawet nie wiesz, jak bardzo chcę więcej informacji o Livy, o jej przeszłości, planach, relacjach z Tendersonem i Greybackiem! No i chciałabym już teraz, od razu obserwować jak rozwija się jej relacja z Remusem i jakie to będzie miało skutki. Czy w razie kłopotów stanie po jego stronie?
No i oczywiście cudowna para - Mary i Sebastien! Ufam,że skoro teraz Remus zrobił im więcej miejsca, to od razu wezmą się za siebie!
Moment, w którym zakończyłaś, jest wyjątkowo brutalny. Przecież wiesz, jak bardzo nie mogę doczekać się pełni! I ja doskonale wiem, że planowałaś to na rozdział szósty... Wiem, wiem... Trzeba czekać! Ale no jeszcze bardziej podsyciłaś moją ciekawość! Co się wydarzy? Czy to odpowiedni moment na pierwsze spotkanie z Fenrirem?
Ściskam mocno i czekam, choćbym miała czekać nieskończoność!
Mora
No ale po co ci różdżka, kochanie. Co z nią zrobisz? Światło sobie zapalisz, przecież mamy pochodnie...
UsuńWiększość wilkołaków nie zna zbyt dużej liczby zaklęć, no to... po co. Remus to zmieni, wątek różdżkarski na wiosnę. Wierzby muszą przezimować.
Relacjach tylko z Tendersonem, Greybackiem i Lupinem? Oj, Mora, czy ty mnie nie doceniasz? Przecież na scenie nie ma jeszcze kilku kluczowych postaci... A po czyjej stronie będzie stawać, to można obstawiać dopiero później!
No, dajmy im chwilę oddechu. Nie wzięli się za siebie przez ostatnie kilka lat, to rozdział spokoju ich nie zbawi :')
Brutalny, pfff. Trzeci rozdział był gorszy. Pełnię trzeba przeżywać niezakłóconą innymi pierdołami, stąd rozdział tylko o niej.
Nieskończoność to może nie do końca, ale również ściskam!
Atria Adara
Hej, kochana!
OdpowiedzUsuńJa tylko szybko napiszę kilka słów i lecę ;)
Remus i uczenie to świetny wątek, fajnie, że daje tym dzieciakom jakąś perspektywę. No i znalazł swoje zajęcie w lesie, więc ludzie mogą mu robić przysługi za uczenie ich dzieci.
Wątek z Livy to chyba mój ulubiony, także czekam na więcej!
Mam nadzieję, że rozdział szósty pojawi się jeszcze przed maturą, ale gdybyśmy jednak nie miały się gdzie spisać, to już tutaj życzę Ci owocnej nauki i powodzenia na egzaminie!
Trzymaj się!
Magda
Wątek z Livy będzie jednym z kluczowych, ha! Cieszę się, że się podoba <3 Remus jednak ma osobowość belfra, nie ma co się oszukiwać :')
UsuńDziękuję serdecznie i również życzę powodzonka! Będzie dobrze!
Pozdrawiam
Atria Adara
Tak siedzę i myślę, co Ci napisać. A raczej - czy mogę napisać coś, czego nie napisałam w czasie betowania. Powiem Ci, że jest ciężko. Ale nie chcę zostawiać Cię bez żadnego konstruktywnego komentarza.
OdpowiedzUsuńRemus nauczyciel wygrywa cały rozdział. Dumbledore chyba mocno się pomylił w kwestii doboru kadry. Może to nie OPCM-u Remus powinien uczyć w Hogwarcie?
Ściskam mocno,
Morri
Kochana, to i tak więcej, niż mogłam się spodziewać :')
UsuńA ze znajomością eliksirów przez Remusa to się proszę nie rozpędzać, zaczął od przewertowania programu z 1/2 klasy. A co będzie, jak dojdzie do 6? Czy ktoś pamięta podręcznik z drugiego rozdziału?
Ściskam mocniej
Atria Adara
W razie problemów napisze do Remusa Mory, a tamten szalony naukowiec mu pomoże, bez obaw ;). To i podręcznik zrobi z niego Mistrza Eliksirów na miarę Snape'a!
UsuńO tak, międzyheadcanonowa korespondencja Remusów Lupinów to byłoby coś!
UsuńOj, Morri, Morri, chyba nie wiesz, o jakim fragmencie mówię. O tym, który dopisałam po Twojej sugestii, więc mogłaś go nie przeczytać, a on dodał mi tyle możliwości!
AA
Bardzo podobał mi się ten rozdział, ale ten cliffhanger...Okrutne. Cenię sobie w tym opowiadaniu, że charakter Remusa jest taki jak w kanonie(naprawdę rzadkie zjawisko w ff)- jest on osobą ciepłą i raczej nieśmiałą, ale mimo to bardzo odważną. Interesujący jest pomysł, aby Remus powrócił do nauczania. Mam nadzieję, że ta historia zostanie kontynuowana w niedalekiej przyszłości.
OdpowiedzUsuń